Ariana dla WS | Blogger | X X

niedziela, 13 marca 2022

[Recenzje mangi i manhwy] - "Neko no Otera no Chion-san" & "Sincerely: I Became a Duke's Maid"

W powietrzu już powoli czuć wiosnę i to nie tylko przez odgłos kichających alergików, ale również wszechogarniające poczucie, że znowu wszystko odżywa. Zima rozleniwiła mnie niemiłosiernie, więcej czasu spędzało się na oglądaniu sezonowych animców i pomykaniu po zielonych terenach Skyrimu... Ale zdarzyło się również, że przeczytałam dwie mangi. Niekoniecznie wielce ambitne, ani tym bardziej znane, ale warte jakiegoś omówienia, bo w sumie z jedną spędziłam kilka miesięcy, czekając na kolejne rozdziały. Dlatego będzie trochę o kotach i zgrabnych pośladkach oraz zreinkarnowanej pokojówce!

Neko no Otera no Chion-san

AUTOR: Makoto Ojiro
ROK: 2016-2018
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 79
LICZBA TOMÓW: 9
GATUNEK: Seinen, Okruchy życia

Historia opowiada o nastolatku, Genie, który na czas licealny przenosi się z Tokio na wieś do dalszych krewnych zajmujących się świątynią. Mieszka tam Chion, starsza od niego o kilka lat przyjaciółka z dzieciństwa, z którą uwielbiał spędzać czas. Teraz muszą poznać się na nowo, a pomiędzy beztroskimi chwilami spróbują odnaleźć cele na przyszłość i rzeczy, dzięki którym będą szczęśliwi.

Okruchy życia od zawsze charakteryzują się tym cudownie leniwym klimatem i historią, w którą łatwo się zaangażować, bo jest wielce realistyczna. Co zrozumiałe Neko no Otera no Chion-san również pod to podchodzi, prezentując nam od początku do końca fabułę, która skupia się na życiowych komplikacjach i problemach, z którymi mierzy się każdy nastolatek/dwudziestolatek, czyli - co my chcemy w ogóle w życiu robić, jakie cele sobie obrać i jak pogodzić swoje szczęście ze szczęściem najbliższych nam osób? Przed takimi dylematami stoją nasi główni bohaterowie. Chion, która po śmierci dziadka-kapłana musiała porzucić dalszą naukę, by skupić się na opiece babci oraz świątyni i Gen, licealista dopiero co odkrywający własną tożsamość oraz uczucia, jakimi zaczyna obdarzać swoją starszą przyjaciółkę.

W sumie nie ma tu zbyt wielu wydarzeń, nad którymi można by się roztrząsać. Historia idzie swoim naturalnym tempem, a my obserwujemy swojskie życie w świątyni oraz przemijające pory roku. Patrzymy na wręcz typowe japońskie tradycje, na obchodzone przez nich święta, na szkolne wydarzenia, wakacyjne hulanki, a także na rzeczy, które powinno się wykonywać w danym czasie, tudzież przykładowo suszenie persymon. Ponadto możemy też zerknąć na obowiązki, jakimi zajmuje się Chion w świątyni. Nie mówię tylko o sprzątaniu czy reperowaniu zepsutych rzeczy, choc bohaterka radzi sobie wybitnie w tych dziedzinach. Są też sprawy związane z organizacją obchodów w świątyni, odwiedzaniu wiernych, czy też kwestia znalezienia nowego kapłana, która dla Gena staje się punktem zwrotnym w postrzeganiu swojego życia. Ogólnie bardzo szybko przemyka się przez te lekkie, często zabawne chwile. Bywało także dramatycznie, jak chociażby moment, gdy jeden z zamieszkujących świątynię kotów niepokojąco się zachowywał lub gdy babcia okazywała zdrowotnie słabość.

Nie ma co spodziewać się tutaj jakichś romantycznych uniesień, bo mimo że Gen czuje miętę do Chion, nie okazuje tego w nachalny sposób, a wręcz prawie w ogóle tego nie okazuje, ponieważ wpierw stara się zrozumieć, czy po prostu ją lubi, czy czuje coś więcej. I to było bardzo odmienne podejście od tych typowych romansów/shounenów/shoujo, gdzie bohaterki/bohaterowie lubią kogoś bardzo i od razu wykrzykują peany o miłości do tej osoby. Tutaj na szczęście Gen wpierw stawia na poukładanie sobie wszystkiego w głowie, a gdy już jest pewien - to wykrzykuje te peany o miłości... Nie powiem, że brakowało mi tu odważnej romantycznej relacji, która mogłaby namiętnie się rozwinąć pod dachem świątyni. Bo nie brakowało. Ten delikatny wątek miłosny sprawował się tutaj znakomicie i był odpowiednio dawkowany.

Co do samych bohaterów - przywiązałam się do nich i obdarzyłam ogromną sympatią. Zwłaszcza te charakterystyczne koty, które okazały się nieodłączną częścią prawie każdej sceny. Co ciekawe, autor co któryś rozdział wprowadzał zabawę dla czytelników w szukanie kotów na okładkach rozdziałów. Fajne, oryginalne podejście, by zaangażować każdego w lekturę. Chion jako ta silna heroina, radząca sobie z każdą przeciwnością losu, okazała się najlepszym, co mogło spotkać tę mangę. Przyglądanie się jej działaniom i codziennym rozterkom lub radościom, było wręcz ukojeniem dla serca. Zaś Gen jako ten młodszy, niedojrzały i dopiero dojrzewający do niektórych spraw, świetnie współgrał w parze z Chion.

Kreska jest bardzo przystępna dla oka, schludna, szczegółowa, dbająca zarówno o tła jak i prezentowanie postaci. Jedyne co mnie bawi i gryzie się w tym tytule, to podejście autora do prezentowania Chion. Zwłaszcza jej szlachetnej dolnej części pleców. Dostajemy wiele kadrów, w których ta konkretna część jest prezentowana z każdej możliwej strony, z każdej perspektywy i w przeróżnych odsłonach. Dlatego opcjonalnie można rzecz, że tytuł skupia się równie namiętnie na dupie bohaterki.

Ogółem Neko no Otera no Chion-san uznaję za bardzo sympatyczny, lekki, zabawny, relaksujący tytuł, z którym warto się zapoznać, jeśli znajdzie się wolną chwilę. Za plus zdecydowanie można uznać niezbyt wielką ilość dialogów i skupianie się na konkretach. Manga nie ma też zbyt wielu rozdziałów, a wciąga błyskawicznie. Polecam każdemu!

Fabuła: 7
Bohaterowie: 7
Grafika: 8
Ocena ogólna: 7

Sincerely: I Became a Duke's Maid

TYTUŁ ALTERNATYWNY: 
A Tender Heart: The Story of How I Became a Duke's Maid
AUTOR: Jooahri & Aloha
ROK: 2019-2021
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 106
GATUNEK: Romans, Fantasy, Shoujo, Historyczne

Arystokrata Alejandro Quillo Vel Laviti od dziecka nie miał prostego życia. Obdarzany chłodnym uczuciem od swoich rodziców, a następnie przeklęty klątwą, musiał zmagać się ciągle z ludźmi, którzy odtrącali go i traktowali jak ciężar. Również jego pierwsza miłość, Eleonora, która odczyniła klątwę, odrzuciła go, wyznając uczucia księciu. Los Alejandro od zawsze był tragiczny i równie tragicznie się skończył poprzez ścięcie na gilotynie. Tak brzmiała historia, którą pewna dziewczyna czytała na telefonie. I tak bardzo przejęła się swoim ukochanym bohaterem, że po modlitwach jakimś cudem przeniosła się do świata z opowieści jako pokojówka. Od tej chwili będzie próbowała zrobić wszystko, by ochronić Alejandro przed śmiertelnym końcem...

Wiem, jak to brzmi. Prawie jak tani harlequin w wersji komiksowej. I szczerze chcę bronic tę historię, chcę bronic pierwszą połowę, która skupiała się na pokojówce Ibelinie i bardzo młodym Alejandro cierpiącym z powodu klątwy. Bo w sumie od tego momentu zaczynamy, gdy Ibelina powoli przekonuje do siebie pokrzywdzone emocjonalnie oraz fizycznie dziecko. Gdy próbuje nauczyć go wartościowania własnej osoby i obdarza uczuciami, których nie dostał od rodziców. Tego muszę bronic, ponieważ autorka w bardzo zgrabny sposób przedstawiła rozwijanie relacji między dwójką naszych bohaterów. Pod względem psychologicznym rozegrała to sprawnie, delikatnie i akceptowalnie. Alejandro powoli zyskiwał zaufanie do Ibeliny, a ona starała się go nauczyć o wielu rzeczach, ciągle okazując wsparcie, zrozumienie i akceptację. Ta część manhwy naprawdę mi się podobała.

Jednak moje podejście zaczęło się zmieniać, gdy nadszedł moment zniesienia klątwy, a Alejandro w przeciągu kilku miesięcy z dziecka przypominającego 10 latka, wyrósł do wyglądu 20 latka. I tu też zaczął się romans i ja tego spaczonego dziadostwa nie będę bronic. Nie będę! No dobra, ale w czym problem? Co jest nie tak z tym, że się zaczął romans? Otóż, po pierwsze relacja Ibeliny i Alejandro początkowo pokazywała i przyzwyczajała nas do tego, że traktują się niczym rodzic oraz dziecko. Owszem, bohaterka zanim zreinkarnowała magicznym sposobem, darzyła tego bohatera uczuciem romantycznym, lecz widząc go jako dziecko, traktowała go jako dziecko i chciała dla niego dobrze. Jak rodzic dla syna - podkreślam. Oczywiście chłopiec widział ją w inny sposób, co sugerowała jego chora zaborczość (która nie znika do samego końca, a wręcz zaostrza się do tego stopnia, że Alejandro zabrania bohaterce rozmawiać z jakimkolwiek mężczyzną). Po tym następuje magiczne zniesienie klątwy, które jest niby przełomowym, ważnym wątkiem i czytelnik oczekuje jakichś większych wyjaśnień, bo niby skąd w Ibelinie taka moc, skoro pierwotnie była w Eleonorze (niby moc potęgi miłości, ale logika się w tym gryzie, bo przecież w oryginalnej opowieści Eleonora nie darzyła Alejandro miłością).

Po tym w ciągu kilku rozdziałów Alejandro nie przypomina już egoistycznego, nadętego dzieciaka, ale egoistycznego, zaborczego, nadętego nastolatka/dorosłego. Tak nagły przeskok jest wyjaśniony tym, że klątwa hamowała jego rozwój i po jej zdjęciu organizm szybko nadrabiał stracone lata... Cóż... Bo tak działa biologia, prawda? Wystarczy kilka miesięcy, by z niedożywionego dzieciaka stać się zdrowym mężczyzną. Później Alejandro już w rzetelny sposób pokazuje swoją miłość względem Ibeliny, chociaż ona przez krótką chwilę ma jakieś wątpliwości i na siłę próbuje się od niego odsunąć. Odsunięcie nie trwa długo, bo znowu się jednoczą i tym razem wyznają sobie wzajemnie miłość. A czytelnik nie widzi nic innego jak Alejandro-smarkacza całującego się z dorosłą kobietą i nic dziwnego, że wywołuje to bezustannie niesmak. I choc sympatyczny charakter Ibeliny stara się ratować tę historię, ona leży i kwiczy przez chorą postać, jaką jest Alejandro i później Diego. Dwa samce alfa, które mają gdzieś kobiece zdanie i zasadniczo traktują kobietę jako przedmiot, który tylko oni mogą posiadać.

Czy znajduje się tutaj coś jeszcze prócz chorego romansu i niezdrowej postaci męskiej? Tak. Polityka! Ale w sumie kogo obchodzi ten wątek? Niby coś niespodziewanego, niby jakieś zagrożenie, że któryś z bohaterów może umrzeć... Ale tak szczerze? Chodziło jedynie o to, żeby dać jako takie wyjaśnienie o klątwie i rozwiązać wątki bohaterów. Ani to emocjonujące nie było, ani sensowne, bo facet, który chciał sięgnąć po koronę w ogóle niczego nie przemyślał. Podsumowując fabuła od wyzdrowienia Alejandro stała się wielkim nieporozumieniem!

Kreska sama w sobie jest ładna, ale nie brakuje jej mankamentów. Postacie często wyglądały na krzywe lub miewały te same wyrazy twarzy. Dynamiczne sceny pod cudowności również nie podeszły, bo wydawały się zbyt drętwe. Dlatego jeśli mam coś jeszcze powiedzieć o Sincerely: I Became a Duke's Maid, powiem: jeśli chcecie przeczytać coś odmóżdżającego z dziadowskim głównym bohaterem, przeczytajcie. Jeśli ciekawi was początkowy wątek między Ibeliną a nieufnym dzieckiem - spróbujcie, bo miło się go czyta. Zaś jeśli cenicie sobie czas i chcecie coś ambitniejszego - odpuście sobie ten tytuł.

Fabuła: 5
Bohaterowie: 5
Grafika: 6
Ocena ogólna: 5+

2 komentarze:

  1. Żałuję, że manhwa jest słaba, bo od pewnego czasu bardzo lubię kolorowe komiksy i szukam poleceń, ale no właśnie - jest wiele, wiele bardzo podobnych fabuł i punktów wyjścia (mogłabym przysiąc, że widziałam tysiąc takich "arystokratycznych" pomysłów) - i bardzo trudno wyłapać coś dobrego. Teraz przynajmniej wiem, aby od tej trzymać się z daleka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już polecam kilka tytułów, które póki co zapewniają mi dobrą rozrywkę :3
      Remarried Empress
      Under the Oak Tree
      When the Villainess Loves
      It looks like I've fallen into the world of a reverse harem game
      Death is the only Ending for the Villainess
      The Duchess' 50 Tea Recipes
      Beware of the Villainess!
      The Youngest Princess
      Why are you doing this my Duke?!
      Lady Baby
      The Monstress Duchess and Contract Princess
      A Stepmother's Marchen
      Daughter of the Emperor
      Doctor Elise
      I am child of this House
      Suddenly Became a Princess One Day

      Usuń