Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

[Inne] - Pierwsze wrażenia sezonu letniego 2019

Trochę spóźnione, ale zdecydowanie pozytywnie odbierane pierwsze wrażenia letniego sezonu, które raczą nas dosyć specyficznymi i zaskakująco dobrymi seriami. Jedne z większym potencjałem, drugie z mniej, a cała pozostała reszta wydaje się bezkompromisowo na tyle słaba, że nawet nie warto ich tutaj wspominać. Lecz co by tu dużo nie gadać - lato prezentuje się znacznie lepiej niż wiosna i na tej prawdzie póki co zakończmy!

Araburu Kisetsu no Otome-domo yo.

Pewnego dnia licealistki z klubu literatury zadają sobie pytanie: "Co byś chciała zrobić przed śmiercią?". Pytanie samo w sobie głębokie i warte kilkuletniego namysłu, jednak dziewczęta szybko znajdują własne odpowiedzi, a wśród nich pada słowo: "Seks". Słowo jak słowo, ale wprowadza w ich głowach niemały zamęt i powoli pcha ich życia ku wielkim zmianom.

Kiedy chodzi o shoujo-romans zawsze widzę niewinne schematy, gdzie największymi wydarzeniami w życiu każdej niewiasty jest pierwszy pocałunek i zdobycie ukochanego. Dlatego dużym zaskoczeniem, a może nawet przełomem było obejrzenie Kuzu no Honkai wychodzące poza sferę czystego, niewinnego romansu i było to tak dobre, że chciałam więcej takich problematycznych serii. Zapomnijmy, że istnieje coś takiego jak Domestic no Kanojo i spójrzmy na Araburu Kisetsu, które skupia się na dojrzewaniu emocjonalnym licealistek w sposób całkiem normalny, a nade wszystko: realny. Rozmawiają... znaczy, rozmyślają o seksie i kwestiach, których w "niewinnych shoujo" nie spotkamy. Seria wydaje się urocza, zabawna (odcinek z przyłapaniem przyjaciela z dzieciństwa na intymnym uczynku wygrał wszystko) oraz oferuje bardzo interesujący wachlarz głównych bohaterek. Warto obaczyć!

Bem

Bem, Bela oraz Belo są youkai, którzy walczą w imię dobra i sprawiedliwości, a wszystko po to, by zasłużyć na stanie się normalnymi ludźmi.

Brzmi bez szału, nudno i jak nic nowego? I dokładnie takie jest! Znowu napotykamy na motyw wyrzutków, którzy mają wyjątkowe zdolności, ale na siłę chcą stać się przeciętnymi ludźmi. Oczywiście ten pomysł można ciekawie poprowadzić, ale Bem już w pierwszym epizodzie kusił by przewinąć większość beznadziejnie tandetnej akcji i porzucić to wszystko w cholerę. Jedyne nad czym można się tutaj pozachwycać to ciekawy opening, ale samą serię bez zastanowienia skreślam.

Dr. Stone

Dzień jak co dzień - ptaszki ćwierkają, słońce grzeje, uczniowie siedzą w szkole, a pewien idiota w końcu chce wyznać swoje uczucia przyjaciółce i kiedy już-już nadchodzi ten sławetny moment, pojawia się dziwne światło i w kilka sekund wszelkie żywe istoty zamieniają się w kamień. Mijają tysiące lat, planeta powraca do swojego dzikiego stanu, a idiocie nareszcie udaje się wydostać z kamienia. Po niedługim czasie spotyka swojego przyjaciela, geniusza Senkuu, któremu również udało się wydostać z kamiennej skorupy. Razem postarają się od podstaw odbudować cywilizację.

Jak tu nie zakochać się w fabule? W końcu coś nowego! Coś obiecującego i mądrego! Coś, co zdecydowanie musi zostać obejrzane! Przyglądanie się perypetiom Senkuu oraz Taiju jest tak wciągające, pouczające i intrygujące, że udręką jest czekanie tydzień na nowy odcinek. Owszem, zdarzają się sytuacje absurdalne, przykładowo pokonanie lwów czy rozkruszenie skały gołymi rękoma, lecz pojawiają się także kwestie do namysłu, chociażby czy warto "budzić" wszystkich z kamiennego snu (wciąż się nad tym zastanawiam i nadal ciężko mi znaleźć dobrą odpowiedź). Dlatego mimo sporadycznych absurdzików, jestem zdania, że przeważają tu głównie plusy. Ciekawi bohaterowie, fabuła - majstersztyk na tę chwilę, ładna kreska i świetny klimat. Jak najbardziej uważam Dr. Stone za jednego z faworytów sezonu.


Dumbbell Nan Kilo Moteru?

Hibiki jest przeciętną nastolatką o nieprzeciętnym apetycie. A jak powszechnie wiadomo - im więcej żarcia w siebie wepchniesz, tym więcej ciałka z tego będzie. Dlatego kiedy ubrania przestają na nią pasować, Hibiki postanawia odwiedzić siłownię. Tam też spotyka Akemi, dziewczynę posiadającą fetysz mięśni. Obie starają się osiągnąć swoje idealne sylwetki.

O mandze i jako tako ogólnych wrażeniach pisałam ostatnio tutaj (KLIK!), lecz mówiąc słów kilka: po obejrzeniu pierwszego odcinka nabrałam chęci do ćwiczeń i pocenia się z wysiłku. Żadna seria mnie jeszcze do tego nie nakłoniła, a to o czymś świadczy. Szacunek dla autora, który na serio postanowił skupić się na poprawnym wykonywaniu ćwiczeń, a przy okazji pokazywaniu zabawnych gagów. Jest zarazem śmiesznie i edukacyjnie, dlatego zachęcam do obejrzenia!

Given

Życie Ritsuki od jakiegoś czasu stało się monotonne, nudne i gra w koszykówkę oraz na ukochanej gitarze przestała go bawić. Jednak zmienia się to, gdy poznaje Mafuyu, dziwnego chłopaka, który prosi go o naukę gry na gitarze. Początkowo niechętny Ritsuki jest nastawiony na NIE, ale przełom następuje, gdy słyszy niesamowity głos Mafuyu. Tak poruszający, że postanawia włączyć go do zespołu.

Człowiek się nastawia na typowego shounen-ai z fabułą tak głęboką, jak kałuża, ale nieoczekiwanie dostaje całkiem zabawną i miłą dla oka serię muzyczną z póki co delikatnym i nienachalnym wstępem do BL. Jest sympatycznie, słodko, a przede wszystkim muzyka grana przez bohaterów wydaje się mieć ręce i nogi (senpaie dają czadu!). Jestem na tak, zwłaszcza dla uroczego Mafuyu!

Isekai Cheat Magician

Rin oraz Taichi (przyjaciele z dzieciństwa) niespodziewanie przenoszą się do magicznego świata, gdzie postanawiają zostać członkami magicznej gildii. Ogólnie są bardzo magicznie uzdolnieni, a ich magia magicznie oszukuje...

Zatem mamy te dobre isekaie, które ubóstwiam, ponieważ mają jako takie ambicje, nie wkurzają i pokazują coś nowego oraz mamy te isekaie typu Isekai Cheat Magician. Czyli: po pierwsze już po openingu widać było, że wokół protagonisty zgromadzi się niebagatelny harem, po drugie obracamy się wokół schematów, których autor nie uatrakcyjnia na korzyść serii, a po trzecie wszystko jest tu tak pompatycznie przedstawione, że odechciewa się oglądać już po pierwszych minutach. Nie mówiąc o tej irytującej przyjaciółce z dzieciństwa i kopiuj-wklej protagoniście. Zapowiada się średniak, niekoniecznie dobry i wciągający (jedynym plusem okazał się w pierwszym odcinku ziejący ogniem jednorożec - tego jeszcze nie było!).

Joshikausei no Mudazukai

Historia skupia się na trzech licealistkach: Robo, Baka i Ota, oraz ich codziennych perypetiach.

Schemat ostatnio bardzo znany i lubiany - stworzyć mangę, komedię!, gdzie są trzy głupkowate bohaterki (lub bohaterowie), które mają śmieszyć. I to działa przykładowo w Tomo-chan wa Onnanoko! oraz w Asobi Asobase. Można pochichrać się, spaść z krzesełka i być pod wrażeniem, bo autorzy wiedzieli, co jest dobrym humorem. Inaczej sprawa prezentuje się z Joshikausei no Mudazukai. Bohaterki są nijakie, po prostu powielone schematy, które niby powinny śmieszyć, ale pozostawiają raczej irytujące wrażenia, szczególnie Baka. Do tego gagi są niepotrzebne przedłużane i nieśmieszne. Owszem, zdarza się, że ktoś walnie jedną zabawną ripostę na całe dwadzieścia minut, ale jak dla mnie zbyt mało, by dalej męczyć się z tym wymuszonym humorem.

Kanata no Astra

Rok 2061. Podróże międzyplanetarne nie są już niczym zaskakującym i wiele osób z nich korzysta. Chociażby jedna ze szkół, która zapewnia swoim studentów obozy przetrwania na innych planetach. Tak też się dzieje z grupą Kanaty Hoshijimy - lądują w wyznaczonym punkcie gotowi na przygodę i... wtedy nieoczekiwanie pojawia się dziwna sfera, która wchłania ich i wyrzuca w przestrzeń kosmiczną, niedaleko opuszczonego od wielu lat statku kosmicznego. Jak się szybko dowiadują, oni jak i statek znajdują się 5012 lat świetlnych od swojej rodzimej planety i jeśli chcą przeżyć oraz wrócić, muszą wykazać się niemałymi zdolnościami, jak i siłą grupy.

Serie o ludziach zagubionych w kosmosie zazwyczaj kojarzą mi się z horrorami, wiadomo: wątek z obcymi formami życia, czy też z problemami zagrażającymi życiu pasażerów. Jeśli jesteś w kosmosie, zawsze dzieje się coś niebezpiecznego i dziwnego. Dlatego w taki sposób odbierałam z początku tę serię. Spodziewałam się, że będzie strasznie i niepokojąco. I tak, niepokojów nie brakuje, podobnie jak klimatu tajemniczości, ale jak na razie nie ma tu nic związanego z grozą. (Prócz świadomości, że dzieciaki znajdują się bardzo daleko od domu i są zdane na siebie). Zamiast tego otrzymujemy przygodówkę i wątek zacieśniania więzi między bohaterami. Przyznaję, że kupił mnie ten pomysł już od pierwszego odcinka. Jest całkiem lekko, czasem tajemniczo, czasem zabawnie i przede wszystkim miło się ogląda ich przygody. Zdecydowanie zaliczam Kanata no Astra jako lepsze anime tego sezonu.

Katsute Kami Datta Kemono-tachi e

Podczas wojny domowej Północ skorzystała z sił specjalnej jednostki, w której żołnierze potrafili przekształcać się w nadnaturalne istoty. Ich miażdżąca siła doprowadziła do pokoju, a oni sami byli postrzegani jako bogowie. Sytuacja ulega zmianie po wojnie, kiedy okazuje się, że specjalnym żołnierzom coraz trudniej jest wracać do swojej ludzkiej formy, a tym samym coraz częściej tracą zmysły i stają się niebezpiecznymi potworami. Tutaj też pojawia się kapitan tej jednostki, który za cel obrał sobie pozbycie się swoich niedoszłych kompanów. Dołącza do niego Nancy, córka żołnierza, próbująca poznać motywy jego działań...

Po trzech odcinkach jestem w stanie powiedzieć przede wszystkim tyle, że jest to bardzo dołująca seria. Opowieść o bohaterach, którzy nie z własnej winy stali się potworami i których trzeba zabić, bo stanowią dla innych zagrożenie. I robi to nie kto inny, lecz ich dowódca niosący dla nich zbawienną śmierć. Smutno się patrzy, kiedy pozbywa się kolejnych kompanów i w zasadzie doprowadza siebie do jeszcze większej rozpaczy. Smutno też obserwować innych ludzi, cierpiących po stracie bohaterów-potworów. Prócz żalu i współczucia, jestem również zaintrygowana, jak się rozwinie wątek z tajemniczą zdradą, którą mogliśmy zobaczyć w pierwszym odcinku. Jakie były motywy? Co ta osoba planuje? Mam nadzieję, że zostanie to wyjaśnione. Ogląda się dobrze, jest ciekawie, a klimat robi swoje i nie da się odbierać tego anime z obojętnością.

Maou-sama, Retry!

Oono Akira został przetransportowany do innego świata jako Władca Demonów, postać z gry, którą stworzył. W tym nowym świecie poznaje dziewczynkę i razem postanawiają podróżować, lecz nie wiedzą, że czekają ich niemałe kłopoty.

Pomińmy już kwestię, że to dziewczę wygląda jak blond wersja Rem lub Ram z Re:Zero. Nie mówmy też o tym, że główny bohater zalicza się do megamocnych, bo samo miano "Władcy Demonów" jest nie od parady. Weźmy po uwagę, że mamy kolejny isekai i to ten z rodzaju: "złych isekaiów", które już od pierwszego odcinka potrafią zniechęcić do dalszego oglądania. Maou-sama Retry! jest po prostu kiepskie. Świadczy o tym nużący oraz męczący pierwszy epizod, w którym każda wypowiedziana przez bohatera kwestia sprawia, że widz ma ochotę zasnąć. Nie kupuje mnie ani ta loli-Rem-Ram-podobna, ani ten niby-wyrachowany-gangster-władca-demonów. Nie widzę tu potencjału i nie będę marnowała czasu na takiego bubla.

Sounan Desu ka?

Przez katastrofę lotniczą czwórka licealistek jest zmuszona do przetrwania na bezludnej wyspie.

Lubię survivale, wątki ludzi mierzących się z naturą oraz własnymi słabościami zawsze mają w sobie coś urzekającego. Więc co niby miałoby mi nie pasować w Sounan desu ka?? Ten fanserwis z cycatymi licealistkami? Ta ich głupkowata beztroska? To zachowanie jak podczas pikniku w pobliskim parku? Czy może ich brak inteligencji, bo kto oprócz małych dzieci nie wie, że słonej wody się nie pije? Wiecie co, tak właściwie to chyba wszystko mi tu nie pasuje i najlepiej będzie zapomnieć, że to w ogóle powstało.

Tejina-senpai

Główny bohater musi wybrać jakikolwiek klub zainteresowań i rozważając wszelkie opcje, trafia do pokoju, gdzie znajduje się dziewczyna próbująca swych sił w sztuczkach magicznych. Tylko jedynym problemem jest, że w ogóle jej nie wychodzą, a trema przed publiką zawsze doprowadza ją do paniki, skrętu żołądka lub czasami do wymiotów. I tak w zasadzie chcąc nie chcąc, główny bohater staje się jej przymusowym asystentem.

Po zobaczeniu bohaterki pomyślałam sobie o Hotaru z Dagashi Kashi (podobieństwo w wyglądzie jest niezaprzeczalne!) tylko że w anime o słodyczach Hotaru jakoś dało się obdarzyć sympatią, chociażby za jej wiedzę i pewność siebie. Zaś Senpai z Tejina-senpai wydaje się jedynie głupią, niezdarną i cycatą lalą, która potrafi zirytować. Skupianie się na fanserwisie również tej serii nie pomaga, a jako komedia plasuje się bardzo nisko. Nie polecam, wręcz odradzam.

Tsuujou Kougeki ga Zentai Kougeki de Ni-kai Kougeki no Okaasan wa Suki desu ka?

Kiedy Masato zostaje wybrany przez rząd w celu wysłania go do świata gry, chłopak jest w pełni uradowany i gotowy przeżyć swoją isekaiową przygodę. Lecz zaraz po dotarciu do wirtualnego świata, dowiaduje się, że trafił tam nie z kim innym, lecz swoją matką, która okazuje się zdecydowanie silniejsza od niego. Czy podczas magicznych wyzwań uda im się poprawić swoje relacje?

I mamy trzeci isekai, który tym razem obejrzę mam nadzieję z radością do końca. Głównie z tej racji, że dostajemy coś nowego, zabawnego oraz uroczego. Przygody matki z synem jak najbardziej podchodzą pod kategorię: "dobra komedia", chociaż nie ukrywam, że miewam momenty zniesmaczenia, kiedy autor robi podteksty związane z ich relacją (TO. JEST. CHORE.) lub też fanserwisuje naszą troskliwą rodzicielkę. Myślę, że nie wymagając zbyt wiele od tej serii, można się nieźle pobawić.

Uchi no Ko no Tame naraba, Ore wa Moshikashitara Maou mo Taoseru kamo Shirenai

Dale jest szanowanym poszukiwaczem przygód, który pewnego dnia znajduje w lesie małą, demoniczną dziewczynkę na skraju śmierci. Nie mając serca, by ją zostawić, zabiera ze sobą Latinę i zaczyna traktować jak własną córkę.

Gdyby Usagi Drop rozgrywało się w świecie fantasy to pewnie przypominałoby Uchi no Ko. Samotny mężczyzna zajmujący się sierotką, która dzięki niemu poznaje na nowo co oznacza być szczęśliwą oraz bezpieczną. Jak na razie przyjemna obyczajówka z powolnym tempem rozwijania fabuły. Zaś jedyną drażniącą rzeczą są bez dwóch zdań krzyki głównego bohatera oraz jego nadopiekuńczość.

Yami Shibai 7

Siódmy - tak, siódmy! - sezon Yami Shibai, czyli strasznych opowieści w ciekawej oprawie graficznej ciąg dalszy.

I co ja mogę w tym przypadku powiedzieć? Obejrzę do końca! A co mi tam! Przecież te cztery minuty mnie nie zabiją! Chociaż nigdy nie wiadomo... Może zdarzy się coś na tyle przerażającego, że zejdę w młodym wieku na zawał właśnie przy Yami Shibai i kiedy odkryją moje zwłoki, stwierdzą, że musiałam na tyle się wystraszyć tego przyjemnego badziewia, że trzeba będzie to anime ogłosić zakazaną produkcją wywołującą ataki serca. I będzie to tak nagłośnione, że wszyscy zaczną oglądać Yami Shibai i uznają to za arcydzieło świata horrorów. Później dostanie adaptacje hoolywoodzkie. A jeszcze później, czyli za x lat wyjdzie Yami Shibai 278 i nikt już nie będzie pamiętał, czy jest w tym coś dobrego, lecz będą oglądać, bo to klasyk. A klasyki się ogląda. Się szanuje... Więc... No... To tyle ode mnie. (Są odcinki lepsze i gorsze, ale zsikać się ze strachu nie zsikacie, prędzej ze śmiechu).

Moje faworyty:


Araburu Kisetsu no Otome-domo yo.

Dr. Stone

Kanata no Astra

A Wy, co w tym sezonie oglądacie, polecacie i faworyzujecie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz