Ariana dla WS | Blogger | X X

niedziela, 13 listopada 2016

[Recenzja mang] - Shoto, czyli krótko #1

Naisho no Jikan

TYTUŁ: Naisho no Jikan
AUTOR: Saki Aikawa
ROK: 2011
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 5
LICZBA TOMÓW: 1
GATUNEK: Komedia, Romans, Szkolne, Shoujo

W szkole Mahiro uważana jest za poważną kujonkę, która nie ma ciekawego życia osobistego. Tylko nikt nie wie, że skrywa też drugą stronę, która ujawnia się dopiero w pracy - słodka kelnerka-cosplayerka za którą podążają wszystkie spojrzenia. Lecz ta druga strona musi pozostać tajemnicą... Oczywiście, nie byłoby zabawy, gdyby nie pojawił się on - Hinata - chłopak, który nie przepada za szkolną Mahiro, ale za tajemniczą, piękną cosplayerką mógłby podążyć na koniec świata. Czy odkryje, że te pozornie dwie różne dziewczyny są w zasadzie jedną i tą samą osobą?


Czy ten opis nie kojarzy się z czymś innym, czymś bardziej znanym, ciekawszym i lepsiejszym? W zasadzie to nie. ehm! - Kaichou wa Maid sama! - ehm!. Chociaż można było zobaczyć już podobne zabiegi typu: dziewczyna w okularach wygląda inaczej niż dziewczyna bez i przez to nikt nie może ich rozpoznać, ani odkryć, że są tą samą osobą. Wierzę, że w krajach azjatyckich może się to zdarzyć, ale w mandze? Załóżmy, że okej, że nie przeszkadza nam to. Spójrzmy teraz na tę złożoną fabułę, której zapewne nikt nie przewidzi w przeciągu pięciu rozdziałów. Chłopak zwracający uwagę jedynie na wygląd zakochuje się w cosplayerce, później - oczywiście! - odkrywa mroczny sekret swojej koleżanki z klasy, że to jednak ona jest cosplayerką, a później zaczyna się rozkmina czy zakocha się w niej ze względu na charakter, czy ze względu na wygląd. Wiem, że to brzmi bardzo sarkastycznie z mojej strony i można to odebrać tak, że manga mi się nie podobała, ale w rzeczywistości całkiem nieźle mi się ją czytało. Krótki, odmóżdżający romans, który pokazuje, że ważniejszy jest charakter a nie wygląd, że od nienawiści do miłości jest jeden krok i że nawet okropny książę może się zmienić na lepsze i zakochać w pozornie zwykłej dziewczynce. Nie odnajdziemy tu żadnych głębszych przekazów, chociaż nie byłoby ciekawie, gdyby nie pojawił się pewien znaczący problem, którego nie będę rozwijać, ale powiem jedynie, że jego rozwiązanie było okropnie naciągane - mówię o argumentach Hinaty, żeby dyrektor nie karał Mahiro za pracę dorywczą. To. Było. Tak. Przekonujące. Zdarzyło się kilka razy, że się uśmiałam, szczególnie z przemian w chibikowe postaci i rozmów między głównymi bohaterami. Mahiro była w porządku - w porównaniu do innych żeńskich bohaterek tworzonych przez tę autorkę, to Mahiro jest wyjątkowo niedenerwująca. Zaś Hinata, mój mistrzu spostrzegawczości, jest godny uwagi ze względu na szybką przemianę z buca na wrednego, fajnego gościa.
Samą kreskę można zdefiniować jako ładną - różni się od typowych mang, gdzie pojawiają się duże oczy. Saki Aikawa ma wyrobiony swój własny styl i można go rozpoznać po kilku rzutach oka, jedyne co jej nie wychodzi to po pierwsze kolorowe strony - jak widać powyżej: beznadziejnie się to prezentuje, a wręcz zniechęca, bo można pomyśleć, że cała manga będzie tak wyglądać. A prawdą jest, że bez kolorów jest lepiej. O niebo lepiej. A po drugie, jakoś specyficznie bawi się rysowaniem oczu, szczególnie, kiedy są ukazywane z różnych perspektyw. Może się to wydawać kanciaste i nieproporcjonalne, ale po przyjrzeniu się... chyba dobrze robi.
Nie żałuję, że przeczytałam Naisho no Jikan. Cieszę się, że historia nie była jakoś specjalnie przeciągana, a zmieściła się w satysfakcjonujących pięciu rozdziałach. Nie jest to ambitne, ot zwykły uprzyjemniacz czasu, więc jeśli chcecie krótki romans, to możecie przeczytać.

Fabuła: 6
Bohaterowie: 5
Grafika: 6
Ocena ogólna: 6-

My Hero!

TYTUŁ: My Hero!
AUTOR: Fuyu Kumaoka
LATA: 2009-2010
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 8
LICZBA TOMÓW: 2
GATUNEK: Komedia, Romans, Shoujo, Szkolne

Minął już miesiąc od kiedy Jun zaczęła liceum. Wszystko przebiega zupełnie normalnie. Ma przyjaciółki z którymi może wzdychać do księcia szkoły. Nieźle radzi sobie w nauce. I ogólnie może się to wydawać przeciętnym życiem nastolatki. Mogłoby się wydawać. Tylko, że od jakiegoś miesiąca, jakiś podejrzany, dziwny chłopak czai się pod jej klasą i cały czas się na nią gapi. Gdy w końcu postanawia z nią porozmawiać, okazuje się to wyznaniem miłosnym. Oczywiście, Jun mówi nie. On zszokowany prawie, że rozpacza, ale się nie poddaje. Czy zdeterminowany idiota zdobędzie serce swojej ukochanej?
Już od dawna nie czytałam tak krótkiej, acz cudownej komedii romantycznej, która prawie na każdej stronie zdobywała mój uśmiech. Świetne gagi - najbardziej zapadła mi w pamięci akcja z dziadkiem, zabawne i nietypowe rozwiązania problemów, bądź sytuacji krytycznych, determinacja głównego bohatera oraz reakcje Jun były czymś, co zapewniło wiele humoru. Tu jest tyle śmiechu, że już od pierwszego rozdziału wiedziałam, że będę musiała do tego kiedyś wrócić plus przeczytać inne prace autorki, bo ona wie, co robi. Wie jak podejść do tematu w niebanalny sposób i przedstawić schematyczną historię oryginalnie i pamiętliwie. Wątek romantyczny pomiędzy Jun a Yutarou jest rozwijany szybko i prosto, ale przy czytaniu ma się wrażenie, jakby ta relacja dojrzewała naturalnie i w dobrym tempie. Zaczyna się od jednostronnej miłości, a później przekształca się we wzajemne lubienie, gdzie ten idiota Yutarou przez cały czas myśli, że tylko on kocha. Wiele jest tu nieporozumień, które na szczęście za inicjatywą rozsądnej Jun zostają szybko rozwiane. To ona pełni tutaj w większości funkcję bohatera, chociaż z czasem to on dorasta do roli herosa. Idioty-herosa. Lecz wyjątkowo w tym przypadku głupota bohatera mi nie przeszkadzała, była wręcz miło przeze mnie odebrana, bo zapewniła niedrażniący rozwój wydarzeń. Owszem, pojawiają się klisze, takie jak najprzystojniejszy chłopak w szkole zauważa w końcu Jun i próbuje ją zdobyć, ale jest to przedstawione inaczej niż w typowych shoujo mangach. Co do grafiki to nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale jest przyjemna dla oczu, a kadry są ułożone w taki sposób, że zapewniają w większości dobrą zabawę i śmiech.
Uwielbiam fabułę My Hero!, kocham ten humor i strasznie słodkie okazały się nieporozumienia pomiędzy naszą dwójką bohaterów. Coś fantastycznego i z jednej strony żałuję, że ma jedynie osiem rozdziałów, a z drugiej to nawet dobrze, bo niepotrzebne przeciąganie mogłoby zepsuć cały pozytywny efekt. Godne polecenia dla osób ceniących dobry żart.
Fabuła: 8
Bohaterowie: 8
Grafika: 7
Ocena ogólna: 8

Nineteen, Twenty-One

 TYTUŁ: Nineteen, Twenty-One
TYTUŁ ALTERNATYWNY: 19-21
AUTORKI: Hye-Jin Kim & Yohan
TYP: Manhwa
ROK: 2010
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 21
LICZBA TOMÓW: 2
GATUNEK: Romans, Okruchy życia, Shoujo

Wskutek wypadku Lee straciła dwa lata na hospitalizacji. Dwa lata wyrwane z jej codziennego życia, których nikt jej nie przywróci. Czuje pustkę, a nawet oderwanie się od rzeczywistości, ale i tak dzielnie za namową rodziców chodzi do szkoły przygotowawczej, by znowu naprowadzić swoje życie na odpowiednie tory. Odzyskać stracony czas. Stać się ponownie trybikiem w maszynie zwanej: społeczeństwem. Kiedy pewnego dnia podąża znaną ścieżką, żeby nakarmić koty, natrafia na niego - chłopaka, który zmieni jej punkt widzenia świata.
Manhwy są specyficzne - przyzna to każdy, kto choć jedną przeczytał. Mają swój klimat, swoją kreskę i własne dziwne historie, które różnią się od typowych mang. Póki co, w moim przypadku, napotkałam same poważne manhwy, naruszające jakieś głębsze kwestie dotyczące codziennego życia i Nineteen, Twenty-One jest właśnie jedną z nich. Chociaż spodziewałam się jedynie zwykłego, słodkiego romansu, to otrzymałam dodatkowo rozmyślenia na temat roli człowieka w społeczeństwie, odnajdywania własnego celu w życiu, szukania własnej tożsamości i pomagania innym istotom - altruizm w czystej postaci. Sam romans był jedynie tłem, czymś dopełniającym historię, ale tak jak się spodziewałam, tak było: słodko i uroczo. Relacja pomiędzy Ju a Lee  nie ma jakichś zaskakujących zwrotów akcji, nie przeżywają jakichś miłosnych schematycznych komplikacji, jest to związek prosty jak drut (jeśli w ogóle jest to związek - a raczej nie jest - przez większość rozdziałów). Owszem, mają jakieś małe spięcia, ale są one nie znaczące. Ogólnie ten wątek można streścić do zdania: ich uczucie pojawia się nagle, oboje skrywają się z wyznaniami, a kiedy przychodzi co do czego to bum! mamy słodką relację. Wszystko jest tu stonowane, ich emocje, wypowiedzi, przemyślenia - nadaje to fabule lekkości. Co do części problematycznej to ciekawe jest, że autorki postanowiły nasunąć takie głębsze kwestie jak celowość człowieka, czy przechodzenie z wieku młodzieńczego w dorosłość. Dla Lee jest to ogromny cios, bo ona w okresie od 19 do 21 roku życia była hospitalizowana, więc utraciła szansę, by się do tego odpowiednio przygotować (jeśli się nie mylę w Korei progiem dorosłości jest 20 lat). Zaś Ju jako dziewiętnastolatek martwi się, a wręcz obawia wkroczenia do świata dorosłych. Z tych kwestii autorki wysuwają różne konkluzje i próbują załagodzić problem - wychodzi im to nawet dobrze, wręcz motywująco. Inną poważną sprawą, która według mnie fajnie, że się pojawiła, ale jakoś specjalnie mnie nie interesowała, to... koty! Tak, koty. Te urocze stworzonka, które albo się łaszą albo drapią i mają cię w głębokim poważaniu. Gdyby był gatunek Neko/Cats/Kotki to Nineteen, Twenty-One priorytetowo zająłby jedno z czołowych miejsc, ponieważ skupia się na bezdomności kotów i probie walki z tym globalnym kłopotem. Nie żartuję. Piszę z pełną powagą. To właśnie ten wątek jest na czele w tej manhwie, to on przebił romans i zepchnął go na drugi plan. Zaangażowanie autorek do tego tematu musiało być ogromne, bo dostajemy sporo podprogowych przekazów, że każdy z nas powinien adoptować miauczące istotki - każdy! To jest kolejny morał z tej historii: nie bądź głupi, adoptuj kota. Dla kociarzy pewnie bardzo ciekawy pomysł w fabule, ale dla mnie trochę męczący - ja tam za zwierzętami przepadam, ale z daleka. No i przyznać muszę, że głupie wydawało mi się podejście Lee do tego, że zamiast kupić sobie coś do jedzenia, ona wydawała piniążki na kocią karmę (jak mówiłam: czysty koci altruizm). Zakończenie było w porządku, wszystko ułożyło się i rozwiązało pozytywnie, a samych bohaterów polubiłam, ale bardziej Ju niż Lee - może dlatego, że był bardziej żywiołowy i optymistyczny. Lee wydawała się chodzącą nieśmiałą depresją - lecz rozumiem ją. Rozumiem.
Jeśli chodzi o grafikę to ładna, ale ma swoje gorsze i lepsze momenty - jak każdy komiks. Na plus idzie fakt, że każda strona jest kolorowa i są takie, które prezentują się bardzo bogato - szczególnie ujęcia artystyczne Lee. Moje oczy wręcz czerpały estetyczne piękno. Sposób prezentowania postaci także zasługuje na pochwałę, sylwetki o niezaburzonych proporcjach (a dokładnie nie burzyły się tak często), a chibi wersje były bardzo kawaii! Koty narysowano z precyzją i miały też swoje sceny w których miło się na nie patrzyło. Na minus idzie częsty brak, bądź zaniedbanie teł - no wiem, czasem się nie przydają, ale piszę o tym, żebyście wiedzieli. Jednakże zauważyłam, że jak już się pojawiały (tła) to również odpicowano je od ogółu do szczegółu.
Ogólnie Nineteen, Twenty-One jest taką koreańską mangą, która nie wymaga zbyt wiele od czytelnika, ale zapewnia mu chwile namysłu oraz relaksu. Tak, ja się przy czytaniu bardzo relaksowałam - prócz mojej dłoni, która musiała klikać myszką kolejne strony. Rozdziały są krótkie, dialogi bywają albo bardzo krótkie albo rozwijające tak temat kotów, że nie chce się czytać, więc przyznaję, że te kwestie poznawałam trochę po łebkach. Polubiłam styl autorek i mam nadzieję, coś jeszcze od nich przeczytać. Polecam osobom marzącym o mangowym gatunku: koty.
Fabuła: 6
Bohaterowie: 6
Grafika: 6
Ocena ogólna: 6

6 komentarzy:

  1. Fajny pomysł na notkę. :)
    Chociaż to nie moje klimaty, podoba mi się kreska w pierwszym tytule, więc może kiedyś z ciekawości rzucę okiem. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A polecam, polecam - wszystkie trzy tytuły mają w sobie to coś :3

      Usuń
  2. Jako jednotomowa szojka "Nashiro no Jikan" rzeczywiście nie brzmi źle, może kiedyś przeczytam. "My Hero!" jestem teraz bardzo ciekawa. :D "Nineteen, Twenty-One" też wygląda na przyjemny tytuł, chociaż taka ilość kotów rzeczywiście może być przytłaczająca. ^^''

    OdpowiedzUsuń
  3. Już wiem, dlaczego mam taki problem z różnymi recenzjami mang. Ja po prostu czytam o wiele za mało shoujo, żeby się w tym wszystkim połapać XD Ale Nineteen, Twenty-One czytałam, bo coś o ludziach w moim wieku, no i bardzo lubię koreańskie webkomiksy, choć akurat ta manhwa średnio do mnie przemówiła, bo koty, a przecież ja nie cierpię kotów. Mogę polecić jakąś lżejszą manhwę, tak btw. Chodząca, nieśmiała depresja – wypisz, wymaluj mysza! Ojej, jak można było dać tej manhwie tylko 6/10, smuteczek :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro średnio do ciebie przemówiła, to dlaczego bulwersik, że oceniłam 6/10? ><
      Możesz mi polecić lżejszą manhwę! Chętnie obczaję :3

      Usuń