Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 21 października 2019

[Recenzja anime] - "Samurai Champloo"

TYTUŁ: Samurai Champloo
ROK: 2004-2005
STUDIO: Manglobe
LICZBA ODCINKÓW: 26
GATUNEK: Akcja, Przygoda, Komedia, Historyczne, Shounen

OPIS SERII:

Pewnego dnia w herbaciarni przecięły się ścieżki trzech osób, które połączył jeden cel - znalezienie samuraja pachnącego słonecznikami, a początek tej historii brzmi tak...

Młoda dziewczyna pracująca w herbaciarni, Fuu Kasumi, często wpadała w tarapaty, czy to przez swój cięty język, niezdarność, czy też nieświadome uciążliwe zachowanie. Tym razem również los się do niej NIE uśmiechnął, ponieważ przez przypadek rozlała herbatę na bardzo ważnego gościa, a on w zadośćuczynieniu zażyczył sobie jej palce. Niestety o żadnej bezinteresownej pomocy nie mogła marzyć, dlatego za 100 obiecanych klusek w jej obronie stanął niejaki Mugen, facet o dziwnym stylu władania mieczem, dla którego liczyło się jedynie zabijanie silnych przeciwników. A kiedy do herbaciarni wkroczył poszukiwany samuraj, Jin, jeden z najlepszych wojowników, wiadomym było, że rozpęta się piekło. Walczyli, niszczyli wszystko wokół, w końcu złapały ich władze, skazano ich na egzekucję i... nieoczekiwanie z propozycją nie do odrzucenia przyszła do nich Fuu. W zamian za pomoc w znalezieniu samuraja pachnącego słonecznikami, ona ich wydostanie.

I właśnie tak to wszystko się zaczęło...

FABUŁA:

Jakoś tak po zakończeniu Dororo nabrałam ochoty na serię historyczną, najlepiej z samurajami, i w ten sposób ze swojej długiej listy MUST WATCH wylosowałam Samurai Champloo. Coś starszego, klasycznego, gdzie reżyserem jest Shinichiro Watanabe (znany z Cowboy Bebop, Zankyou no Terror oraz... Carole & Tuesday), więc pomyślałam sobie: "Czemu nie? Zobaczmy czy zachwyci, czy nie zachwyci?". I tak właściwie już od dawien dawna nie byłam tak pozytywnie nastawiona po obejrzeniu tylko pierwszego odcinka. Epizod pierwszy obiecał mi głównie humor, zabawę grafiką, kadrowaniem oraz prowadzeniem historii, a do tego coś, na swój dziwaczny sposób, wyjątkowo oryginalnego.

Do dwunastego odcinka bawiłam się naprawdę nieźle - przygody Fuu, Mugena oraz Jina zapewniały wiele śmiechów, emocji i fantastyczne sceny walk. Właśnie w tych dwunastu odcinkach została zawarta cała kwintesencja tej serii, ponieważ później niestety dało się odczuć tą powtarzalność i schematyczność, która mimowolnie zwalnia tempo oglądania. Ogólnie fabuła skupia się na poszukiwaniach samuraja pachnącego słonecznikami i podczas tej podróży przez różne zakątki Japonii nasze trio natrafia na rozmaite osoby, problemy oraz przeszkody utrudniające ich dalszą wędrówkę. Czasem kłopoty wynikają z ich winy - braku pieniędzy, głodowania lub też przez Fuu wpadającą w opresję w każdej możliwej chwili oraz wtykającej nos w nie swoje sprawy - a często też los po prostu nie jest dla nich łaskawy. Dlatego też co odcinek obserwujemy, jak nasi bohaterowie radzą sobie z trudnościami i wychodzą z nich w całości, lecz niekoniecznie zwycięsko. I w ogólnym rozrachunku jestem zadowolona z tej formy. Przygody były urozmaicone, podchodzono do nich z różnorakimi sposobami, absurdalność sytuacji oraz nieśmiertelność bohaterów nie raziła w oczy, czasami większą rolę odgrywała jedna osoba z trio i to wszystko wychodziło interesująco. Nawet recap pierwszej połowy serii został zrobiony tak, że się miło oglądało! A przecież wszyscy wiedzą, że recapy są denerwujące, nużące i koniecznością jest ich ignorowanie!

Przechodząc teraz do drugiej połowy, to z jakiejś niewiadomej dla mnie przyczyny przygody stały się zwyczajnie przeciętne. Nie było już tego efektu WOW, Fuu w tarapatach okazała się oklepanym gagiem, zaś ciągłe przeciąganie dotarcia do celu sprawiało, że zaczynałam wątpić, czy w ogóle kiedykolwiek znajdą słonecznikowego samuraja. I owszem, doceniam, że reżyser bawił się tutaj gatunkami, ale dwa odcinki - ten o baseballu oraz zombie-kosmitach? - były zdecydowanie niepotrzebne. Ot, monotonne zapychacze czasu, które jeszcze bardziej podkreśliły, że druga połowa jest gorsza. Na szczęście wybawieniem okazały się epizody skupiające się na historii Mugena, Jina oraz Fuu i powolne uświadamianie widza, że jednak koniec nadchodzi. Wówczas też dało się odczuć pewną nostalgię - oglądałam Samurai Champloo oszczędnie, przez dwa miesiące, więc zrozumiałe, że jakoś ciężko było się pożegnać z tym głupkowatym trio. Ale koniec nadszedł, wątki zostały domknięte i pozostało pytanie, co zrobią bohaterowie, kiedy właściwie nic ich już nie łączy? Nie powiem, usatysfakcjonowało mnie zakończenie, zwłaszcza, że wyjaśnili między sobą pewne sprawy.

BOHATEROWIE:

Sympatia - to przede wszystkim czułam, przyglądając się naszemu trio. Bo jak tu nie polubić postaci, które idealnie współgrają ze sobą mimo tak wielu różnic w charakterach? Mugen jako zawadiaka, kobieciarz, cwaniak i oszust non stop zapewniał dobrą akcję oraz wiele rozrób. To właśnie on pełnił rolę największego śmieszka tej serii, ponieważ jego głupkowate zachowanie zawsze doprowadzało do jakiś nieprawdopodobnych kłopotów (podobnie jak Fuu). Jin jest typem spokojnego, poważnego samuraja, który miał równoważyć ekspresywność pozostałej dwójki. Gdy chodziło o zachowanie zimnej krwi - on sprawdzał się doskonale, ale nie zmienia to faktu, że na swój sposób też potrafił wykazać się mugenową głupotą. Co się zaś tyczy Fuu to jako silna bohaterka nie bała się stawać w obronie słabszych, choć, jak wspominałam, jej cięty język oraz zbytnia pewność siebie przyczyniały się do wpadania w tarapaty. Problem z Fuu polega też na tym, że balansuje na granicy między "lubię ją", a "irytuje mnie", ponieważ nie każdemu spodoba się jej przekorność oraz tendencja do przyciągania problematycznych sytuacji, która staje się w pewnym momencie drażniącym schematem. Lecz co bym złego o nich nie powiedziała, trio było niesamowite, zabawne, swoją różnorodnością dopełniali się do cna. Przez całą serię zdarzały im się chwile słabości, często się kłócili oraz musieli się wzajemnie ratować z opresji - dzięki temu mogliśmy zobaczyć, jak ich więź powoli się wzmacnia, a oni powoli zaczynają się lepiej rozumieć. Takie subtelne, powolne budowanie zaufania oraz przyjaźni jest ogromnym plusem Samurai Champloo.

GRAFIKA:

Wiadomym jest, że między Jinem a Mugenem często dochodzi do spięć oraz konfliktów, a ponadto natrafiają na wiele osób szukających zwady, co za czym idzie - obnażanie mieczy i walki są na porządku dziennym, a dokładniej na porządku odcinkowym. Co chwilę otrzymujemy sceny pojedynków, gdzie Mugen swym chaotycznym stylem przypominającym taniec oraz Jin z precyzją i wyrafinowaniem mierzą się z wieloma przeciwnikami. I jest w tym dużo akcji, rozgardiaszu i niechlujności, ale aż miło się patrzy na tą dynamiczność. Każda walka jest niesamowitym widowiskiem.

Ogólnie sama kreska nie jest idealnie dopracowana, można ją określić wręcz jako niedbałą. Jednak dzięki temu nie zwraca się uwagi na niedociągnięcia, czy też na dysproporcję ciał lub "rozjeżdżanie" twarzy postaci. Grafika jest rysowana w bardzo luźnym stylu, nieco brzydkim, ale tutaj jak najbardziej się sprawdza. Ba! Dzięki niej twórcy mieli wiele pola do popisu! Wystarczy przyjrzeć się pierwszemu odcinkowi, zrobionemu tak, by idealnie łączył się z muzyką. Studio oryginalnie bawi się kadrowaniem i ta zabawa trwa przez większość epizodów. Podziwiam tą pomysłowość, dziwaczność oraz odejście od utartych schematów.

MUZYKA:

Zatem mamy serię historyczną o samurajach, lecz zamiast sławetnych starych japońskich rytmów, dostajemy głównie rap, hip-hop oraz breakdance (w końcu sam styl walki Mugena przypomina breakdance). I to było tak świetnie dopasowane, a jednocześnie kontrastowało z fabułą, że jestem pełna podziwu dla tej innowacyjności. Zachwycam się również openingiem "Battlecry", który na pewno w przyszłości nie raz jeszcze odsłucham.

OP - "Battlecry" by Nujabes feat. Shing02
ED - "Shiki no Uta" by MINMI

PODSUMOWANIE:

Samurai Champloo można określić słowem "oryginalność". I chodzi mi tutaj nade wszystko o formę - twórcy bawią się grafiką oraz kadrowaniem, dopasowują do tego współczesną muzykę, do fabuły wpychają różne gatunki oraz wielokrotnie łączą ze sobą elementy przeszłości z teraźniejszością. Jest w tym wszystkim wiele absurdu, dziwaczności, ale nie sprawia to, że odbiera się serię negatywnie. Widz dobrze się bawi podczas oglądania, ponieważ bohaterowie zapewniają wiele humoru i pomijając fakt, że druga połowa jest słabsza, to w ogólnym rozrachunku Samurai Champloo docenia się, podziwia i stwierdza, że warto poświecić czas na obejrzenie czegoś tak szalonego. Polecam, bo niniejsze trio koniecznie trzeba poznać!

OCENA:

Fabuła: 6
Bohaterowie: 7
Grafika: 8
Muzyka: 6
Ocena ogólna: 6+

3 komentarze:

  1. Pamiętam, że jak pierwszy raz przyszedłem do mangowej biblioteki, to oglądali wtedy właśnie sobie Samurai Champloo xD Tak się chciałem podzielić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie takie cudne biblioteki funkcjonują? O.O Bo u mnie na pipdówku ni ma :<

      Usuń
    2. W Bydgoszczy
      Mamy wszystkie mangi, ktore wyszly w Polsce, nawet zeszytowo i rozne biale kruki, nawet obcojezyczne zbieramy :3

      Usuń