Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 1 listopada 2021

[Inne] - Pierwsze wrażenia sezonu jesiennego 2021

Chłód nastał. Liście opadają. Brakuje jeszcze pluchy, która, mam nadzieję, nie nadejdzie. Jesień w całej swej nieprzyjemnej okazałości, a wraz z nią nowe świeżutko wypieczone anime. Dwie długo wyczekiwane kontynuacje i garść nowości, w których już wyczułam czarnego konia tego sezonu. Dlatego bez przedłużania, zapraszam do przeczytania i nadrobienia nowości sezonu jesiennego 2021!

Blue Period

Ma doskonałe stopnie i świetnie radzi sobie w życiu towarzyskim. Czasami pije, pali i bawi się do białego rana. Jest popularny. Nie można sobie wyobrazić lepszych doświadczeń w liceum, więc dlaczego ktoś taki nagle zapałał miłością do sztuki?! Oto początek opowieści o młodym, przepełnionym pasją chłopku, który celuje w uniwersytet sztuki, i jego walecznych przygotowaniach do egzaminów wstępnych na studia. (opis od Waneko)

Nie wszystkie serie o sztuce oraz jej tworzeniu przemawiają do mnie i właściwie za najlepsze dzieło w tym temacie uważam Kakukaku Shikajika. Niestety mało znana manga, która jednak niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. I właśnie takie powinny być serie z tematyką artystyczną i powiem wam, że Blue Period te emocje wywołuje. Wiem, że jest pełno takich anime o bohaterach, którzy nagle odnajdują coś, w co chcą się angażować za wszelką cenę. Jednak nie zawsze przekonuje to widza lub bywa, że motywacje są przekoloryzowane i puste. Jednak w Blue Period podejście Yatory trafiło w mój czuły punkt. Chłopak ma głowę na karku i wie, jaką rozsądną ścieżkę wybrać, by żyć w przyszłości wygodnie, bez zmartwień i jak reszta społeczeństwa. Lecz wraz z zajęciami z plastyki, gdzie pojawia się przecudowna nauczycielka plus bardzo uzdolniona senpai, coś bohatera porusza. Nie jest to nagłe i nienaturalne, mija trochę czasu i kilka wątpliwości, po których postanawia zaryzykować wszystko dla sztuki. To szukanie własnej tożsamości i oddanie się pasji po prostu trafiło w moje serce, dlatego nic dziwnego, że Blue Period wydaje mi się na tę chwilę czarnym koniem sezonu. Oczekuję od tej serii wiele i mam nadzieję, że dalej będzie wzbudzać emocje.

Kimetsu no Yaiba: Mugen Ressha-hen

W pewnym znanym pociągu doszło do incydentu - zniknęło 40 pasażerów i wszystko wskazuje na to, że brał w tym udział bardzo silny demon. Do rozwiązania sprawy zostaje przydzielony Filar Ognia, Rengoku, oraz czwórka naszych głównych bohaterów z Tanjiro na czele.

Film oglądałam jakiś czas temu, ale wciąż doskonale pamiętam wydarzenia z tej krótkiej kinówki oraz emocje, jakie towarzyszyły mi przy oglądaniu. Właściwie jestem jedną z tych osób, które twierdzą, że film wystarczył i nie ma potrzeby rozbudowywania tego arcu, ale z ciekawości sprawdziłam - jak wiele scen rozbudowali, czy wnoszą coś więcej do fabuły i czy faktycznie były konieczne. Po pierwszym odcinku stwierdzam, że... tak i nie. Tak, ponieważ zostało dokładniej wyjaśnione, jakim sposobem Rengoku wylądował w pociągu oraz znalazło się więcej czasu, by móc go lepiej zrozumieć i polubić. Ale też: nie, ponieważ naprawdę nie potrzebowałam sceny z babunią i irytującą wnusią. Jako fanka bez wątpienia będę oglądać dalej i wiem, że ponownie będę płakać.

Komi-san wa, Comyushou desu.

Komi-san jest traktowana w szkole niczym bóstwo, które zstąpiło z niebios, by nacieszyć oczy nędznym śmiertelnikom. Zawsze poważna, dystyngowana i całkowicie nieprzystępna. Jednak prawda wygląda tak, że Komi jest zwyczajną licealistką, która chce mieć przyjaciół, LECZ przez swoją chorobliwą nieśmiałość i niemożność wypowiedzenia chociażby jednego słowa wydaje się to zadaniem wręcz niemożliwym. I tu właśnie pojawia się Hitohito Tadano, któremu jako pierwszemu udaje się zrozumieć problem dziewczyny i stara się jej pomóc.

Manga miała w sobie to coś, że od razu stała się jedną z moich ulubionych i od wielu lat dziwiłam się, że żadne studio nie chce się porwać na ekranizację tak dobrego dzieła, jakim jest Komi-san. Humor jest wybitnie dobry, gagi przemawiają do mnie za każdym razem, a charyzmatyczni (wręcz dziwaczni) bohaterowie stanowią kwintesencję całej serii. Wiem, że będę się tu świetnie bawić i po cichu kibicować Komi, aby spełniła swoje marzenie.

Mieruko-chan

Miko jest typową licealistką, której życie zmienia się nagle, gdy z niewyjaśnionych powodów zaczyna widzieć przerażające duchy. W takiej sytuacji może robić tylko jedno: starać się je ignorować. Lepiej nie sprawdzać, co by się stało, gdyby te monstra wiedziały, że ona je widzi...

Z Mieruko-chan znałam się już od ponad roku, czytając sporadycznie wychodzące rozdziały mangi i nie ukrywam, że zdziwiłam się, że w ogóle jakieś studio porwało się na ekranizację. Zasadniczo w mandze nic się nie działo, były jedynie krótkie sceny z udziałem zjaw i reakcje Miko. Nic więcej, żadnej rozbudowanej fabuły. Dlatego miło mnie zaskoczyło, że w anime postanowili pokazać coś więcej. A najlepiej wyszło to w pierwszym odcinku, gdzie wpierw poznajemy zwykłą codzienność bohaterki, a następnie w tą codzienność zostają wplątane przerażające istoty - cudny kontrast. Podoba mi się graficzna warstwa, duchy są straszne, Miko i jej przyjaciółka urocze. Klimat także balansuje między czarnym humorem a prawdziwym horrorem, bo nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by się stało z bohaterką, gdyby w drugim odcinku podążała za kolejką duchów. Ogółem polecam, całkiem dobrze się ogląda.

Mushoku Tensei 2

Drugi sezon o zreinkarnowanym zboczku, który podróżuje po nieznanych krainach.

Najpiękniejszy wizualnie isekai powrócił! Wraz ze zboczonym Rudeusem myślący głosem Tomokazu Sugity. Wraz z jego niebezpiecznie silnymi towarzyszami oraz nowymi przygodami, które czekają ich w drodze do domu. Nie powiem, miło było wrócić do tej serii, zwłaszcza, że już w pierwszym odcinku poznaliśmy ciekawą nową postać, jaką jest Kishirika. Humor dalej się trzyma tej serii, akcja powoli nabiera tempa i czekam, czekam!, aż Rudy spotka się nareszcie z Roxy. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić Mushoku Tensei - nadróbcie pierwszy sezon, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście!

Platinum End

Po śmierci rodziców Mirai został adoptowany przez wujka oraz ciotkę, którzy notorycznie znęcali się nad nim i traktowali gorzej niż śmiecia. Te negatywne odczucia skumulowały się w momencie zakończenia gimnazjum, gdy bohater postanowił popełnić samobójstwo, skacząc z dachu. Tak więc skacze, spada, ale nie ginie uratowany przez swojego opiekuńczego anioła, Nasse, który obdarowuje go dwoma darami - skrzydłami zapewniającymi wolność oraz strzałami zdolnymi manipulować ludźmi. Te dwa dary otrzymało także trzynastu wybrańców, spośród których zostanie wyłoniony nowy Bóg.

Seria od twórców Bakumana oraz Death Note'a - już sama ta informacja podnosi oczekiwania, a jak wiadomo, oczekiwania bardzo łatwo popsuć... Nie powiem, że pomysł na fabułę jest oryginalny. Bo przecież nie da się nie zauważyć, że śmierdzi tutaj połączeniem Mirai Nikki z Death Notem, lecz nie jest to coś złego. Póki co. Pierwszy odcinek zaprezentował typowego bohatera - skrzywdzonego, niepasującego do świata, nijakiego nastolatka, który nagle dostaje szansę na stanie się kimś lepszym. To pierwsze wrażenie trąciło schematami, ale nie w zły sposób, ponieważ mimo to zaintrygowało, w jakim kierunku to wszystko się potoczy. Oczywiście spodziewam się mnóstwo przewidywalnych rzeczy, ale znając twórców Death Note'a lubią robić niespodziewane zwroty akcji i w sumie to od nich zależy, jak seria z dalszym rozwojem będzie odbierana. Albo pójdzie ścieżką czegoś znanego, sztampowego i przewidywalnego, albo pokaże coś nowego i zaskakującego.

Saihate no Paladin

W mieście umarłych, wśród ruin i z dala od cywilizacji, żyje ludzkie dziecko. Nazywa się Will i od niemowlęcia był wychowywany przez kapłankę-zombie, wojownika-szkieleta oraz maga-ducha. Uczą go wszystkiego, co pomoże mu przetrwać w świecie, lecz zarazem wiele rzeczy zatajają, sprawiając, że chłopiec zaczyna się zastanawiać, dlaczego znalazł się w tym miejscu i co go czeka w przyszłości.

I kolejna seria, którą miałam szansę poznać znacznie wcześniej w wersji mangowej. Jest to jeden z ciekawszych oraz oryginalniejszych isekaiów, jakie czytałam, ale nie zaliczam go do najlepszych. Ma interesująco skonstruowaną fabułę, dobrze wykreowanego bohatera, który posiada predyspozycje na zostanie paladynem oraz całkiem emocjonalne momenty. Kiedy obejrzałam pierwszy odcinek, aż miło było przypomnieć sobie te początki Williama oraz jego najbardziej beztroskie chwile, które w anime zaprezentowano pod względem wizualnym przepięknie. Czekam na moment, aż bohater wyruszy w drogę i zostanie dokładniej wyjaśnione, jak funkcjonuje ten świat, bo mimo że czytałam kilka rozdziałów mangi, te kwestie pozostają wciąż dla mnie niewyjaśnione.

Sakugan

Daleka przyszłość. Ludzkość gnieździ się w Labiryncie i jego bezpiecznych koloniach, odgrodzeni od niebezpiecznych potworów. W jednej z takich kolonii żyje genialna dziewięciolatka, Memempu, oraz jej ojciec Gagumber. Ona pragnie poznawać tereny poza kolonią, zaś jemu zależy przede wszystkim na jej bezpieczeństwie. Niestety przez pewne okoliczności obydwoje postanawiają opuścić tereny kolonii i udać się na poszukiwanie nieznanego.

Hm, hm... Czy coś wam to nie przypomina? A kiedy rzucę takie tytuły jak: Tengen Toppa Guren Lagan, Made in Abyss albo Deca-Dence? Bo właśnie takie pierwsze wrażenie odniosłam, widząc bohaterów żyjących pod ziemią, ponieważ na powierzchni jest zbyt niebezpiecznie. Poza tym wciąż czuję ten niesmak po ostatnim przeciętniaku, jakim było Deca-Dence, a przyglądając się relacji Memempu oraz Gagumbera, mimowolnie przypominam sobie o Natsume i Kaburagim. Podobne zachowania, podobne cele. Ten pierwszy odcinek Sakugana nie wionął świeżością, miał swój przykry moment, ale nie wywarł aż takiego mocnego wrażenia. Zachowanie Memempu może irytować tych o słabych nerwach. Animacja potworów woła o pomstę do nieba. Zaś fabuła na tę chwilę obiecuje przygody, lecz w jakiej formie nam je sprzedadzą? Zobaczymy. Przewiduję, że seria okaże się przeciętniakiem.

Senpai ga Uzai Kouhai no Hanashi

Praca Futaby byłaby wręcz idealna, gdyby nie jej irytujący senpai, który jest zbyt wielki, zbyt głośny i co najgorsze traktuje ją jak dziecko. I przez tą całą irytację, Futaba gubi się we własnych uczuciach, bo z jednej strony senpai ją wkurza, zaś z drugiej nie znała w swoim życiu tak porządnego i miłego faceta.

Oczywiście jest to must watch tego sezonu. Lekka, zabawna komedia romantyczna, którą ogląda się z poczuciem ciepełka na sercu. A wiecie co jest najlepsze? Sądziłam, że będzie to seria szyta na miarę Uzaki-san czy też Nagatoro-san, gdzie główna bohaterka okaże się tą wredną irytującą babą, lecz zamiast tego dostajemy powiedzmy-że-denerwującego-senpaia, który trochę przywodzi na myśl bohatera z Ore Monogatari. Poza tym mamy tu podobny motyw - wielki facet i mała kobieta, niby niepasujący do siebie, ale tworzący razem całkiem dobrany duet. Ogólnie bardzo podoba mi się prezentowanie tutaj relacji między bohaterami - te romantyczne i przyjacielskie - jest się nad czym pośmiać, a także z przyjemnością poobserwować jak się rozwijają. Jest to bez wątpienia jedna z najsympatyczniejszych serii sezonu!

Taisho Otome Otogibanashi

Tamahiko jest najmłodszym synem bogatej i znanej rodziny Shima, jednak nie znaczy to, że wychowywał się w szczęściu. Jedyne czego pragnął w życiu to miłości ze strony rodziny, która niestety nie obdarowała go tym. A ciąg nieszczęść rozpoczął się wraz ze śmiercią matki i utratą władzy w dominującej ręce. Ojciec zobaczył w nim słabość i chcąc ją ukryć, wysłał Tamahio do posiadłości na wsi, skazując syna na izolację i depresję. Nie widząc sensu do dalszego życia, bohater powoli przygotowuje się do śmierci, jednak sytuacja trochę się zmienia, gdy do jego domu przybywa narzeczona. Yuzuki, pozytywnie nastawiona, uśmiechnięta dziewczyna, która spróbuje wyciągnąć Tamahiko ze studni nieszczęść.

Kolejna lekka seria tym razem skupiająca się na romansie. W sumie nie wiem, co więcej powiedzieć po obejrzeniu jednego odcinka, prócz tego, że zawiało mi takimi starymi shoujo/romansami. Może ze względu na takie typowe charaktery postaci - on posępny, spokojny i pesymistyczny, zaś ona promienna, szczęśliwa, pełna energii i optymizmu. Do tego muszą mieszkać razem, więc on tam sobie dalej cierpi i użala nad sobą, a ona jako "dobra kobieta" zajmuje się całym domem: gotuje, sprząta i stara się uszczęśliwić bohatera. Nie powiem, żeby jakoś mnie to zachwyciło. Ten pierwszy odcinek po prostu poleciał, nie wzbudził jakiś większych emocji, ani też nie zwiastował czegoś nadzwyczajnego. Ot spokojny romans, gdzie pewnie pojawią się wątki jednania z rodziną. Co zrozumiałe nie przekreślam serii i z czasem zobaczę, czy warto oglądać do końca.

Takt Op. Destiny

Stany Zjednoczone znalazły się w chaosie, od kiedy spadł na nie meteoryt z obcymi formami życia, które atakowały cokolwiek związanego z muzyką. W 2047 jedyną formą obrony ludzkości są Muzykantki, młode kobiety mające w posiadaniu zdolności i broń zdolną pokonać przybyszy oraz Dyrygenci, którzy je kontrolują. Główny duet, jaki poznajemy to: Takt potrafiący myśleć jedynie o muzyce i graniu na fortepianie, a także Destiny, która poza pochłanianiem niewyobrażalnej ilości jedzenia, ciągle rwie się do walki. Zmierzają do Nowego Jorku, natrafiając po drodze na same problemy...

Dziecko Madhouse i MAPPY - co tu jeszcze dodawać, prócz tego, że serię trzeba było obejrzeć? Chociażby sprawdzić, jak wizualnie sobie poradziły te dwa znakomite studia, a poradziły sobie wybitnie dobrze. Sceny walki, kadrowanie, kolorystyka - to wszystko jest przepiękne. Plus także za wykorzystywanie klasycznych znanych utworów, a nie współczesnych techno szarpanin. Fabularnie na tę chwilę nie wiem, co uważać, ponieważ po pierwszym odcinku pojawiły się bezkrwawe potyczki, niezbyt wiele napięcia czy też dramatyzmu, ale w tym samym momencie otrzymaliśmy ciekawie rozrysowanych bohaterów. Na pewno będę śledzić dalszy rozwój serii i liczę na coś fenomenalnego!

Moje faworyty:

Blue Period

Komi-san wa Comyushu desu.

A Wy, co w tym sezonie oglądacie i co polecacie?

2 komentarze: