Ariana dla WS | Blogger | X X

środa, 23 czerwca 2021

[Recenzja anime] - "Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season"


TYTUŁ: Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu 2nd Season
TYTUŁ ANGIELSKI: Re:Zero: Starting Life in Another World Season 2
ROK: 2020 (część pierwsza)/2021 (część druga)
STUDIO: White Fox
LICZBA ODCINKÓW: 25
GATUNEK: Psychologiczne, Dramat, Thriller, Fantasy, Isekai

OPIS

Po pokonaniu Białego Wieloryba Subaru sądził, że oto upragniony koniec jego problemów. Że nadejdzie wytchnienie i cień śmierci na dłuższą chwilę się od niego oddali. Oczywiście nic bardziej mylnego... W trakcie powrotu do posiadłości Roswaala, okazuje się, że Crusch oraz Rem zostały zaatakowane przez Arcybiskupów Grzechu i o tej drugiej wszyscy, prócz Subaru, całkowicie zapomnieli. Do tego cała wioska Irlam wraz z Roswaalem przeniosła się do pozornie najbezpieczniejszego miejsca. Owianego tajemnicami Sanktuarium, w którym na Subaru czeka kolejna dawka cierpień.

FABUŁA

Kiedy recenzowałam pierwszy sezon Re:Zero, pamiętam, że o tej serii nie mówiło się wówczas zbyt wiele. A jeśli mówiło, to w samych superlatywach. Dla mnie samej historia jawiła się jako coś wyjątkowo oryginalnego i na tyle fascynującego, że nawet pomimo wkurzających bohaterów, byłam w stanie zachwycać się nad tajemnicami oraz rozwiązaniami fabularnymi. Bo prawdą jest, że Re:Zero pod tymi względami zachwyca, tak samo fantastycznie radzi sobie z tajemnicami, zagadkami, rozwiązaniami fabularnymi, tworzeniem świata i powiązań pomiędzy bohaterami. Pod względem psychologicznym oraz logistycznymi przebija wiele serii i co najcudowniejsze - drugi sezon udowadnia, że to wszystko da się zrobić zdecydowanie lepiej.

Pierwszy sezon był wstępem - rozłożył w odpowiednich miejscach pionki, wprowadził kilka ważniejszych informacji i zaprezentował, na czym polega dar/przekleństwo Subaru. Poznaliśmy podstawy funkcjonowania tej serii, by w drugim sezonie zmierzyć się z tajemnicami i niemożliwościami, by lepiej zrozumieć tych irytujących bohaterów i zobaczyć, że tak właściwie nie są płaskimi postaciami, by poznać sekrety tego świata oraz przeszłość, która wciąż odciska piętno w teraźniejszych czasach i by dostrzec, że zasadniczo Re:Zero jest iście genialne oraz konieczne do zapoznania. Ale przyjrzyjmy się temu wszystkiemu dokładniej...

Sezon drugi podzielono na dwie części, mimo że zawiera w sobie jeden arc skupiający się na Sanktuarium. Na tyle długi wątek, że potrzebował całych 25 odcinków trwających po 30 minut - nie był to zbyt długi czas, ponieważ studio skupiło się na budowaniu napięcia oraz odpowiednim tempie snucia opowieści, co zdecydowanie odbiera się na plus. Nie ma tu niepotrzebnego przynudzania, ponieważ każda rozmowa ma znaczenie, tak samo każdy szczegół, który mignie w ułamku sekundy. W rezultacie otrzymujemy dopracowane widowisko, które w pełni zadowala fanów. To znaczy zadowala fanów nieznających pierwowzorów, tych, którzy skupili się jedynie na anime.

Pierwsza połowa nie ma zbyt dobrego wstępu. Od pierwszego sezonu minęły cztery lata, więc co zrozumiałe trochę się w mojej pamięci zatarło. Przykładowo wiedziałam, że była walka z wielorybem, ale nie spodziewałam się, że wraz z drugim sezonem będziemy to kontynuować i to tak dynamiczną akcją, że właściwie nie wiadomo, co się dzieje. Tu się pojawiają nowe postaci, tam się biją i mordują, a w tym wszystkim Subaru popada w kolejną desperację. To nie był zbyt dobry początek, ale wraz z dalszym pchaniem akcji, czyli po wkroczeniu do Sanktuarium zapomina się o tym pierwszym odcinku, po części zapomina o Rem i widz skupia się głównie na obecnej sytuacji.

Czyli na trzynastu odcinkach przepełnionych rozpaczą i poczuciem, że tym razem nie ma dobrego wyjścia. Ja nie widziałam żadnego wyjścia, ponieważ tym razem mamy akcję prowadzoną na dwóch frontach. Z jednej strony w Sanktuarium, gdzie Emilia oraz Subaru muszą walczyć z własnymi słabościami, a przy tym: przejść trzy próby, by uwolnić z tego miejsca wszystkich mieszkańców; uporać się z intrygami pewnej wiedźmy-manipulantki; rozwiązać tajemnice tego miejsca oraz przekonać nowo poznanych bohaterów do współpracy. Nie wspominając o króliczkach! O tych diabelskich stworzonkach... 

Zaś z drugiej strony mamy wydarzenia rozgrywające się w posiadłości Roswaala, gdzie dochodzi do ataku ze strony antagonistów poznanych w pierwszym sezonie. Innymi słowy: dzieje się tak dużo w tym samym czasie, że ciężko ogarnąć, jakby to wszystko rozwiązać i jakby tu każdego uratować. Naoglądamy się w pierwszej połowie wielu śmierci i porażek ze strony Subaru, wiele też szaleństwa i niespodzianek zawita przy okazji. Mnóstwo ładunków emocjonalnych, które bombardują nas z epizodu na epizod. Do tego tak intrygujące informacje, że po prostu nie da się tego oglądać z obojętnością. Sporo zostaje tutaj wyjaśnione, zwłaszcza to, co pozostawało sekretem w poprzednim sezonie - tudzież przykładowo dowiadujemy się, dlaczego Subaru zachowuje się jak irytujący klaun. Co się zaś tyczy tragicznych przeszłości Beatrice oraz Emilii poznajemy je dopiero wraz z nadejściem drugiej połowy drugiego sezonu, kiedy to tajemnice Sanktuarium wychodzą na jaw.

Tudzież: kiedy jednak zdarza się ta jedna szansa na milion, by poprowadzić wydarzenia ku szczęśliwej przyszłości. I w zasadzie druga połowa jest nade wszystko odkrywaniem kart i dążeniem ku rozwiązaniom. Usatysfakcjonowało mnie to wielce, zwłaszcza, że nie było żadnych naciąganych sytuacji (no dobra, w większości się nie pojawiały). Samo podejście Subaru do problemów okazało się na tyle wiarygodne, że aż zachłystałam się z wrażenia. Nie uświadczymy tutaj typowo shounenowego nakama power czy zbiegów okoliczności, które "nagle" i w "cudowny" sposób pomogą bohaterom. Nie, wszystko zostało logistycznie opracowanie i wymagało wiele wysiłku nie tylko ze strony głównego protagonisty, ale także ze strony osób mu towarzyszących. Każdy odgrywa tutaj jakąś znaczącą rolę, każdy musi się poświęcić i w pewnym momencie dojrzeć emocjonalnie, żeby stawić czoła niniejszym problemom. I to jest piękne, ponieważ obserwujemy, jak teoretycznie płaskie oraz irytujące postaci zaczynają nabierać głębi. Widz obdarza ich coraz większą sympatią i z zaskoczeniem przypatruje się ich poczynaniom. I to jest bez dwóch zdań niesamowite. To, jak bardzo bohaterowie się zmieniają. Cieszę się także, że mamy szansę przyjrzeć się rozwijającym się więziom. Pada tu wiele wyznań miłosnych, niektóre są jednostronne, zaś inne odwzajemnione i jestem zadowolona, że nareszcie coś między Subaru a Emilią zaczęło iść do przodu.

Zakończenie okazało się wybitnie satysfakcjonujące, chociaż mimo wszystko zostawiło kilka rzeczy niewyjaśnionych. Jednak w przypadku tej serii mam pewność, że z dalszymi arcami autor powoli i w odpowiednim czasie wyjaśni przykładowo: co planuje Pandora, skąd się wzięli Arcybiskupi Grzechów, czy pojawią się jeszcze Wiedźmy Grzechów oraz jak pomogą zapomnianej przez prawie wszystkich Rem. Co zabawne, gdy przyszło mi oglądać ostatni odcinek i obserwować tę sielankową imprezę - cały czas miałam wrażenie, że ktoś zginie i rozpocznie się wstawka do kolejnego arcu. Bo takie jest właśnie Re:Zero - pozostawia widza czujnym, ponieważ nieszczęścia są tu nieodłączną częścią Subarowego losu.

BOHATEROWIE

Trochę zdenerwowało mnie tak proste pozbycie się Rem, która niezaprzeczalnie stanowiłaby dobre wsparcie dla Subaru. No ale trudno, autor skreślił jednego mocnego pionka i zastąpił go gromadą innych, w moim uznaniu o wiele barwniejszymi i ciekawszymi. Niesamowitą sprawą jest tutaj, że w porównaniu do pierwszego sezonu, tutaj bohaterowie są o wiele lepiej budowani, a dzięki temu, że rozkłada się ich na czynniki pierwsze, czyli wyjaśnia ich przeszłości, prezentuje przeżyte traumy oraz pokazuje słabości - stają się o wiele sympatyczniejsi. Zwłaszcza, że, jak już wspominałam wcześniej, przechodzą w tym sezonie przemiany, dojrzewają emocjonalnie i zyskują na sile. Sam Subaru mimo kolejnych rozpaczliwych przeżyć oraz frajerskich zachowań, zyskuje w naszych oczach. Jego postać wciąż powoli się szlifuje i tylko czekać, aż stanie się silniejszy. 

Nawet Emilia z typowo dobrej mimozy, nabrała charakteru. I chociaż dalej mnie nie przekonuje jako główna bohaterka, to jednak na plus idzie jej uporanie się z przykrą przeszłością i to, że nareszcie stała się po części użyteczna. Ponadto, co zaskakujące, w tym sezonie nasi znani bohaterowie pokazują nowe twarze, przykładowo wredna Betty tym razem nie kryje się przed płaczem, Emilia w pewnym momencie nabawia się syndromu yandere, Ram pokazuje swoje prawdziwe uczucia, zaś Roswaal i Otto... Oj, ta dwójka najbardziej szokuje swoimi odmiennymi zachowaniami.

Poza tym nie spodziewałam się, że powróci tutaj tak wiele postaci, o których poprzednio zbyt wiele się nie dowiedzieliśmy, bo szybko się pojawiły i tak samo szybko zniknęły. Weźmy chociażby takiego Betelguese, którego pamiętamy jako szalonego maniaka miłości, funkcjonującego jako niezrozumiały, ekscentryczny antagonista. Na szczęście w tym sezonie oddano mu sprawiedliwość i wytłumaczono, co dokładnie wpłynęło na jego psychikę i późniejsze działania. Dlatego nic dziwnego, że wątki związane z przeszłością Emilii oraz samego Sanktuarium najbardziej mi się spodobały - wyjaśniły dużo i co najlepsze poruszyły nawet moje zimne serce.

Warto też wspomnieć o nowych bohaterach, takich jak: Garfield i Frederica. Nowi sojusznicy, nowe trudne charaktery, które potrzebują czasu, by dokładnie je zrozumieć. Jednak mimo ciężkich początków, polubiłam ich. Tak samo Wiedźmy... Nareszcie poznajemy całą siódemkę Wiedźm Grzechu! Z Echidną na czele! Moją najukochańszą (teoretyczną) antagonistką, która w sprawach manipulacji nie ma sobie równych! Miło było poznać każdą z nich, nawet jeśli trwało to krótki moment. Łudzę się także, że jeszcze w przyszłości się pojawią i co nie co namieszają.

GRAFIKA

Do wielu rzeczy można się tu przyczepić, na pewno do scen, gdzie postaci są oddalone, bo wówczas przypominają niewyraźne kartofle. Tak samo potraktowanie gromady królików brzydkim CGI. Łopatologia pełną parą. Na szczęście szybko się o tym zapomina, gdy pojawiają się bliższe kadrowania, tudzież: prezentowanie twarzy bohaterów, gdy wyrażają skrajne emocje lub dynamiczne sceny walk lub też bawienie się tłami, kontrastami i fantazyjne przedstawianie magii, czy niezwykłych zjawisk. Ogólnie jest mnóstwo chwil, gdy widz zachwyca się nad grafiką. Cała seria wydaje się zadbana i wypełniona cudownymi szczegółami, które nie uchodzą naszej uwadze. Jest pięknie, gdy trzeba mrocznie, a klimatu nadaje tutaj również muzyka...

MUZYKA

Wszyscy oczekiwaliśmy, że w drugim sezonie choc raz usłyszymy "Call of the Witch" - najbardziej niepokojący i znany utwór z poprzedniego sezonu. Sama również nie mogłam się doczekać innych OST-ów tak bardzo charakterystycznych dla Re:Zero. Jednak z nowym arciem, otrzymaliśmy zupełnie nowe nutki melodyczne i po raz kolejny zachwycam się nad ich wyjątkowością oraz klimatem, jaki wprowadziły. Pojawia się wiele mrocznych, niepokojących utworów, jak: Mysteries of the Sanctuary, Satella, Regulus Corneas ThemeEchidna, czy też The Music Box of Deception. Smutnych: Abyss oraz motywujących do walki: The Breath of a Vow oraz Death Ballet. Ogólnie polecam odsłuchać całą ścieżkę dźwiękową!

Prócz tego należy powiedzieć też coś o openingach i endingach. "Realize" w wykonaniu Konomi Suzuki (wokalistki, która stworzyła także op do pierwszego sezonu) wychodzi zdecydowanie bledziej niż "Long Shot". Oba są dynamiczne, przyjemne w słuchaniu i niestety przepełnione spoilerami, gdyby się tak przyjrzeć, co pokazują poszczególne kadry. Co ciekawe drugi opening z tego, co kojarzę pojawił się jedynie raz, jakby studio stwierdziło, że zabierze niepotrzebnie czas, który warto poświęcić dla pokazania historii. Oczywiście nie widzę w tym nic złego. Co do endingów obydwa bardzo klimatyczne i obydwa trafiły w moje gusta - szczególnie "Memento". Nonoc znałam do tej pory tylko z OP do Kanata no Astra i bez wątpienia staję się powoli jej fanką.

OP1 - "Realize" by Konomi Suzuki
OP2 - "Long Shot" by Mayu Maeshima
ED1 - "Memento" by nonoc
ED2 - "Believe in You" by nonoc

PODSUMOWANIE

Po obejrzeniu tego sezonu jestem w stanie wychwalać Re:Zero pod niebiosa. Arc z Sanktuarium wydobył z tej serii wiele dobrego i pokazał, że należy do jednych z lepszych isekaiów (skoczył w moim rankingu o kilka oczek). Historia jest przepełniona mrokiem, rozpaczą, cudownymi zagadkami i tajemnicami, a także opowieściami, które poszerzają ten iście intrygujący świat. Wiele razy się wzruszałam, nawet płakałam i ani razu nie poczułam nudy. Bohaterowie dojrzewają, zmieniają się na lepsze, a także pokazują swoje ukryte do tej pory oblicza. Do tego pojawia się sporo nowych postaci, które stały się moimi ulubieńcami (Echidna, Otto <3). Grafika oraz muzyka są na wysokim poziomie, co do tej pory wspominam dobrze. Ogółem jeśli do tej pory nie znacie tej serii lub jeśli porzuciliście ją przy pierwszym sezonie - natychmiast wróćcie i nadróbcie! Re:Zero jest wspaniałą serią, która ma naprawdę wiele fantastycznych rzeczy do zaoferowania! Mi zaś pozostaje odkładanie pieniędzy na Light Novelki, które jak nic muszę zakupić.

OCENA

Fabuła: 9
Bohaterowie: 8+
Grafika: 8
Muzyka: 10
Ocena ogólna: 9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz