TYTUŁ: Memories
ROK: 1995
STUDIO: Madhouse, Studio 4oC
CZAS TRWANIA: 1h 53min.
GATUNEK: Sci-Fi, Horror, Psychologiczne, Dramat, Komedia
OPIS FILMU:
Film złożony z trzech odrębnych historii.
Magnetyczna róża - dwójka astronautów ląduje na starych pozostałościach statku kosmicznego w celu znalezienia osoby, która wysłała sygnał SOS. Lecz natrafiają tam na dziwne miejsce wykreowane ze wspomnień kobiety.
Śmierdząca bomba - młody naukowiec po zażyciu eksperymentalnego leku staje się żywą bronią biologiczną, a przez swoją nieświadomość może doprowadzić do zagłady Tokio.
Mięso armatnie - mieszkańcy pewnego miasta żyją w czasach wojny i codziennie wystrzeliwują ku wrogowi niszczycielskie pociski z armat umiejscowionych na dachach budynków. Jednak... czy ktokolwiek z nich wie, z kim tak naprawdę walczą?
FABUŁA:
Zainteresowałam się Memories głównie z dwóch powodów. Po pierwsze niewiele jest animacji z gatunku horror i psychologiczne, których opis szczerze by mnie zainteresował. A tutaj wszystkie trzy historie zdecydowanie przyciągnęły moją uwagę. Zaś po drugie animacją zajmowało się studio Madhouse, więc... co tu mogło pójść źle?
Pierwsza opowieść, Magnetyczna róża, skupia w sobie elementy czysto fantastyczno-naukowe. Mamy przyszłość, najnowszą technologię, kosmos i astronautów, którzy natrafiają na coś niepokojącego w miejscu, skąd dobiega sygnał SOS. Oczywiście wiele filmów już nas nauczyło, że jakikolwiek sygnał SOS w kosmosie zawsze zwiastuje kłopoty. Zazwyczaj te najbardziej przerażające, motywujące bohaterów do walki o przetrwanie. I tutaj jest podobnie. Oczywiście wszyscy pewnie teraz zakładają, że chodzi o obcą formę życia, ale... prawda prezentuje się zupełnie inaczej. Zagrożenie stanowią wspomnienia. Nie zdradzając więcej, przyznam, że ta historia miała w sobie wszystko, za czym przepadam. Horrorystyczna nutka, tajemnice z przeszłości i rozbudowana psychologia jednego z bohaterów. Mroczny klimat utrzymał się do samego końca, a niepewność, jak potoczą się losy astronautów i chęć odkrycia sekretów, powoduje, że ogląda się Magnetyczną różę z zainteresowaniem oraz napiętymi nerwami.
Dlatego spore zaskoczenie mnie ogarnęło, kiedy po tak złożonej, psychologicznej i mrocznej opowieści, przeszliśmy nagle do Śmierdzącej bomby, skupiającej się na losach młodego naukowca, który stał się bronią biologiczną. Spodziewałam się kolejnego horroru, a dostałam coś przezabawnego i przepełnionego ironią oraz absurdami. I to było naprawdę świetne. Najlepsze z tych trzech opowieści. Uśmiałam się z niedomyślności głównego bohatera, jego szczęścia, zobojętniałego podejścia do trupów oraz podejścia do całej tej katastroficznej sytuacji. A co mnie najbardziej kupiło to jego wzorowe poczucie obowiązku wobec pracodawcy. Takich pracowników, co przejadą setki kilometrów i nieświadomie zabiją tysiące ludzi, byleby przywieźć szefowi teczkę, można szukać ze świecą. Śmierdząca bomba jest bardzo ironicznym i komicznym dziełem, który docenia się zwłaszcza przy zakończeniu.
Mięso armatnie już przez sam opis nadawało tej historii taką stricte bajkową otoczkę. Futurystyczne miasto, gdzie na dachach budynków znajdują się armaty, codzienne ostrzeliwanie wroga, każdy z mieszkańców zaangażowany w działania wojenne i wszelki aspekt ich życia skupiony na pośredniej walce. Po zobaczeniu kreski i przyjrzeniu się całej sytuacji, jeszcze bardziej nabrałam przekonania, że jest to alegoryczna bajka. Z dosyć przerażającą wizją społeczeństwa, które bezmyślnie od urodzenia jest szkolone w pewnej wizji narzuconej przez władzę. A może nawet nie przez władzę, ale też przez przeszłość, w której bezustannie trwają. Mięso armatnie pozostawia wiele pola do popisu w kwestii interpretacji, co samo w sobie czyni tę animację fascynującą.
Kiedy spojrzy się ogólnie na całość, można zauważyć, że każda z tych historii niesie ze sobą jakieś głębsze przesłanie - wspomnienia jako pułapka wyniszczająca człowieka, błędy polityków doprowadzające do katastroficznych skutków, czy też zaślepienie społeczeństwa, które nawet nie wie, z kim walczy. Wszystkie trzy filmy są wyjątkowe, interesujące oraz klimatyczne, jedne mroczniejsze, drugie zabawniejsze, a każdy z nich nie jest niczym banalnym. Oczywiście mogłyby zostać bardziej rozwinięte, ale w swej krótkości i prostocie zawarty jest w nich urok.
Pierwsza opowieść, Magnetyczna róża, skupia w sobie elementy czysto fantastyczno-naukowe. Mamy przyszłość, najnowszą technologię, kosmos i astronautów, którzy natrafiają na coś niepokojącego w miejscu, skąd dobiega sygnał SOS. Oczywiście wiele filmów już nas nauczyło, że jakikolwiek sygnał SOS w kosmosie zawsze zwiastuje kłopoty. Zazwyczaj te najbardziej przerażające, motywujące bohaterów do walki o przetrwanie. I tutaj jest podobnie. Oczywiście wszyscy pewnie teraz zakładają, że chodzi o obcą formę życia, ale... prawda prezentuje się zupełnie inaczej. Zagrożenie stanowią wspomnienia. Nie zdradzając więcej, przyznam, że ta historia miała w sobie wszystko, za czym przepadam. Horrorystyczna nutka, tajemnice z przeszłości i rozbudowana psychologia jednego z bohaterów. Mroczny klimat utrzymał się do samego końca, a niepewność, jak potoczą się losy astronautów i chęć odkrycia sekretów, powoduje, że ogląda się Magnetyczną różę z zainteresowaniem oraz napiętymi nerwami.
Dlatego spore zaskoczenie mnie ogarnęło, kiedy po tak złożonej, psychologicznej i mrocznej opowieści, przeszliśmy nagle do Śmierdzącej bomby, skupiającej się na losach młodego naukowca, który stał się bronią biologiczną. Spodziewałam się kolejnego horroru, a dostałam coś przezabawnego i przepełnionego ironią oraz absurdami. I to było naprawdę świetne. Najlepsze z tych trzech opowieści. Uśmiałam się z niedomyślności głównego bohatera, jego szczęścia, zobojętniałego podejścia do trupów oraz podejścia do całej tej katastroficznej sytuacji. A co mnie najbardziej kupiło to jego wzorowe poczucie obowiązku wobec pracodawcy. Takich pracowników, co przejadą setki kilometrów i nieświadomie zabiją tysiące ludzi, byleby przywieźć szefowi teczkę, można szukać ze świecą. Śmierdząca bomba jest bardzo ironicznym i komicznym dziełem, który docenia się zwłaszcza przy zakończeniu.
Mięso armatnie już przez sam opis nadawało tej historii taką stricte bajkową otoczkę. Futurystyczne miasto, gdzie na dachach budynków znajdują się armaty, codzienne ostrzeliwanie wroga, każdy z mieszkańców zaangażowany w działania wojenne i wszelki aspekt ich życia skupiony na pośredniej walce. Po zobaczeniu kreski i przyjrzeniu się całej sytuacji, jeszcze bardziej nabrałam przekonania, że jest to alegoryczna bajka. Z dosyć przerażającą wizją społeczeństwa, które bezmyślnie od urodzenia jest szkolone w pewnej wizji narzuconej przez władzę. A może nawet nie przez władzę, ale też przez przeszłość, w której bezustannie trwają. Mięso armatnie pozostawia wiele pola do popisu w kwestii interpretacji, co samo w sobie czyni tę animację fascynującą.
Kiedy spojrzy się ogólnie na całość, można zauważyć, że każda z tych historii niesie ze sobą jakieś głębsze przesłanie - wspomnienia jako pułapka wyniszczająca człowieka, błędy polityków doprowadzające do katastroficznych skutków, czy też zaślepienie społeczeństwa, które nawet nie wie, z kim walczy. Wszystkie trzy filmy są wyjątkowe, interesujące oraz klimatyczne, jedne mroczniejsze, drugie zabawniejsze, a każdy z nich nie jest niczym banalnym. Oczywiście mogłyby zostać bardziej rozwinięte, ale w swej krótkości i prostocie zawarty jest w nich urok.
BOHATEROWIE:
Jako że mamy do czynienia z trzema krótkimi i różnorodnymi filmami, poziom rozwinięcia postaci jest w każdym przypadku inny. Największym zrozumieniem obdarzamy Heintza i Evę z Magnetycznej róży. Te dwie osoby jako jedyne pokazują widzom swoje bolesne przeszłości i dzięki ich działaniom jesteśmy w stanie pojąć, co nimi kieruje. Są pokazywani w różnych sytuacjach i wyrażają skrajne emocje, dlatego nie pozostają obojętni dla widzów. Jednak jeśli chodzi o bohatera, który zyskał moją największą sympatię, to będzie nim zdecydowanie Nobuo Tanaka, nasz młody naukowiec. Niby taki mądry, ale troszku głupkowaty. I jest to poziom takiej głupkowatości, że wzbudza pozytywne uczucia. Aż miło się obserwowało jego gorączkową podróż w stronę Tokio oraz nieświadomość, że tę trującą mgłę wydziela jego własne ciało. Naprawdę przezabawna postać, której przez cały film zapalczywie się kibicowało, byleby dotarła w jednym kawałku do celu. Niestety - dowiadujemy się o nim jak najmniej. W Mięsie armatnim zaś widzimy głównie środowisko, w jakim żyją bohaterowie, ich dom, szkołę, pracę - po prostu codzienność, która ich kształtuje. Lecz sam ich charakter pozostaje zagadką, szczególnie ojciec i matka, ponieważ syn wykazuje jako taki zapał, ma swoje marzenia i dowiadujemy się, że z nauką słabo mu idzie. Gdy tak obserwowałam tę rodzinę z góry im współczułam za życie w tak monotonnym świecie, gdzie nawet swojej indywidualności nie mogą ukształtować. Ale ten element również podkreśla problematykę dzieła.
GRAFIKA I MUZYKA:
Jak na 1995 rok grafika wydaje się epicka. To jest po prostu ten styl, który przywołuje dobre wspomnienia związane ze starymi kreskówkami oglądanymi na Cartoon Network czy Fox Kids. Tła są zaciemnione, dopracowane i pełne szczegółów. Widać to zwłaszcza w Magnetycznej róży i Mięsie armatnim, gdzie mamy zobrazowany mrok kosmosu oraz szarobure miasto z szaroburymi mieszkańcami. Jednak co mnie najbardziej urzekło to właśnie szczegółowość. Statki kosmiczne, wnętrze domu z ostatniego filmu, altana z ogrodem, ośrodek badawczy i ulice, przez które przejeżdża Nobuo - każdy element jest zarysowany, jakby odgrywał szczególne znaczenie w historii i to jest piękne. Tak jak dynamika i ruch - ucieczka Nobuo przed pociskami, pokazanie ceremonii wypalania pocisku z armaty, czy też mieszanie się wspomnień z teraźniejszością. Wszystko to zapewniało świetne widowisko. Jedynym niedociągnięciem były sztucznie prezentujące się kawałki śmieci kosmicznych, ale da się przymknąć oko.Zazwyczaj muzyka umyka mi w filmach (chyba że to jest Kimi no na wa), ale tutaj utwory okazały się bardzo klimatyczne i nie dało się ich zignorować, kiedy postaci milczały, a obraz skupiał się na krajobrazach. W Magnetycznej róży pojawiły się niepokojące OST-y z bardzo dramatyczną arią na końcu, która idealnie wpasowała się w finał. Przy Śmierdzącej bombie wpływ na odbiór historii również jest zależny od początkowej melodii (klik!), która strasznie szybko wpada w ucho. Zaś w Mięsie armatnim... zahaczało to trochę o psychodeliczne rytmy.
PODSUMOWANIE:
Nie da się ukryć, że Memories zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie oczekiwałam po tym filmie niczego wzniosłego, a otrzymałam cudowne, wręcz intrygujące dzieło z przesłaniami. Bez wątpienia jest to jeden z filmów, do których w przyszłości wrócę, by na nowo zinterpretować te z pozoru proste opowiastki. Szczerze polecam ten mało znany klasyk.
Raczej to nie jest mój klimat. Staram się omijać takie filmy, książki zresztą też, bo moja wyobraźnia jest dziwnaaaa :D Ale brzmi ciekawie!
OdpowiedzUsuńDziwne wyobraźnie zasługują na jakieś specjalne światowe nagrody np. Nobel dziwnych pomysłów! :D
UsuńJak zwykle polecam powyżej recenzowaną produkcję, ewentualnie jak sprecyzujesz swoje klimaty mogę zaproponować coś innego :3
Wszystkie historie brzmią naprawdę interesująco. Zastanawia mnie tylko umieszczenie ich w jednym filmie, wydają się być w kompletnie różnych klimatach.
OdpowiedzUsuńNa pewno łączy je gatunek science-fiction xd ale wydają się w ogóle ze sobą niepowiązane i do tego sam tytuł najbardziej pasuje do pierwszej historii :D
Usuń