Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 17 grudnia 2018

[Recenzja mangi] - "Inu x Boku SS"

TYTUŁ: Inu x Boku SS
AUTOR: Cocoa Fujiwara
ROK: 2009-2014
LICZBA ROZDZIAŁÓW: 58
LICZBA TOMÓW: 11
GATUNEK: Komedia, Romans, Tajemnice, Supernatural, Demony

OPIS SERII:

Ririchiyo Shirakiin z pewnych powodów postanawia przeprowadzić się ze swojego rodzinnego domu, do posiadłości "Maison de Ayakashi". Budynek rządzi się swoimi prawami i przykładowo tylko nieliczne jednostki mogą tu mieszkać, a tym, którym się uda, otrzymują swojego SS (Secret Service), czyli innymi słowy: bodyguarda. Dla Ririchiyo zostaje przydzielony przyjazny Soushi Miketsukami, któremu nie przeszkadza jej zły nawyk, jakim jest nieumyślne mówienie szorstkich, wrednych acz prawdziwych słów. Wspólnie będą próbowali znaleźć między sobą porozumienie, a także poznają innych specyficznych mieszkańców posiadłości, która skrywa niejeden mały sekret.

FABUŁA:

Moje pierwsze spotkanie z Inu x Boku SS było w postaci anime i to w czasach, kiedy dopiero zaczynałam swoją przygodę z japońską bajką, dlatego nic dziwnego, że oceniłam je bardzo wysoko. Głównie z powodu bohaterów, relacji między Ririchiyo a Miketsukamim oraz humoru, który wpadł w moje gusta. Chciałam do tej serii wrócić, gdy wszystkie rozdziały mangi będą dostępne na Internecie i tak zwlekałam, i zwlekałam, aż wspomnienia o anime trochę się zatarły i mogłam na świeżo jeszcze raz zapoznać się z wesołymi perypetiami mieszkańców Maison de Ayakashi.

Tylko... czy aby na pewno takimi wesołymi? To, co zostało ukazane w dwunastu odcinkowym anime jest jak najbardziej sielankową historią o bodyguardach chroniących teoretycznie słabszych kolegów i koleżanki przed... No właśnie, przed kim lub przed czym? Tu należy wspomnieć (to nie spoiler, ponieważ informacja ta pojawia się już w pierwszym rozdziale/odcinku), że wszyscy bohaterowie są po części ludźmi, a po części ayakashi. Z tej przyczyny są narażeni na ciągłe ataki "prawdziwych" demonów. Niniejszy wątek wyniesiony z japońskich wierzeń urozmaicił z pozoru prostą historię. Wprowadzenie takich demonów jak: Yuki-onna (śnieżna kobieta), Hone-onna (wielki szkielet kobiety), Kitsune (lis o dziewięciu ogonach), czy też Inugami (psi duch), sprawiło, że fabuła oraz bohaterowie stali się znacznie ciekawsi. I choć nie jest to pierwszy raz, kiedy główne postaci mają jakieś związki z ayakashi, tak mogę przyznać, że w Inu x Boku SS wychodzi to dobrze, sensownie oraz niebanalnie. Wracając jednak do sielanki... pierwsze rozdziały, tudzież odcinki anime, skupiają się głównie na zaprezentowaniu bohaterów, pokazaniu podstawowych problemów, z jakimi się zmagają, a także ich relacji, które z czasem się pogłębiają. I to działa na czytelnika, ponieważ zaczyna lubić tę bandę dziwaków. Ponadto jest zabawnie, zwłaszcza gdy na pierwszym planie pojawia się Ririchiyo oraz Miketsukami - jego lojalność i chęć wyręczania dziewczyny ze wszystkiego doprowadza do ciągłego śmiechu. Przez cały czas mamy do czynienia z komedią, lecz oczywiście, nie brakuje również małych dramatów, takich jak przyczyny rozgoryczenia i chłodu Ririchiyo, czy też później pojawiające się problemy ze znamienitymi rodami z których pochodzą bohaterowie.

I tak w zasadzie anime kończy się dobrze, dając nadzieję, że wszystko w przyszłości potoczy się wręcz idealnie i w dalszym ciągu wesoło. Jednak jak to się prezentuje w mandze? W momencie, gdy anime się kończy, dalej w mandze zaczynają się dziać bardzo, ale to bardzo poważne kłopoty, które po pewnym czasie i po szokujących oraz rozpaczliwych zdarzeniach kończą akt pierwszy. Nie będzie przesadą, że po zakończeniu aktu pierwszego chciało mi się krzyczeć, wyć i płakać - takie emocje wywołał we mnie właśnie ten niespodziewany zwrot akcji. Później pojawił się akt drugi, który namieszał mi w głowie i za bardzo nie wiedziałam, co tu się odwala. Nie podobał mi się przebieg wydarzeń, aż do chwili wyjaśnienia, bo wówczas dostałam nagłego olśnienia i stwierdziłam, że autorka fantastycznie obmyśliła historię. Inu x Boku SS na początku wydawało się prostą humorystyczną opowiastką, lecz z nastaniem aktu drugiego i trzeciego można było dostrzec, że wszystko od pierwszego rozdziału do ostatniego zostało przemyślane, zaś wesołość zamieniła się w prawdziwy dramat. Ten zabieg przypominał mi trochę Angel Beats, gdzie najpierw śmialiśmy się głośno, a później topiliśmy się we własnych łzach. Podobnie jest tutaj, ale zamiast rozpaczy, czujemy po prostu smutek i gorycz. Dużo goryczy.

Fabuła jest zaskakująca, dynamiczna, emocjonująca oraz tak rozbudowana, że nawet po zakończeniu zostaje na dłuższy czas w naszych myślach. Co tu dużo mówić? Zaiste seria jest genialna pod względem łączenia wątków, zwracania uwagi na szczegóły, prowadzenia czytelnika w taki sposób, że do końca nie jest pewien, jak to się zakończy oraz wprowadzenia elementów, które naprawdę poruszają i sprawiają, że bohaterowie nie są dla nas obojętni.

BOHATEROWIE:

Spójrzmy teraz na główną siłę napędową historii oraz najwspanialszy element. Bohaterowie! Cóż za wspaniałe kreatury pojawiają się w niniejszej mandze! Nie dość, że są w połowie ayakashi i dzięki temu posiadają unikalne zdolności oraz wyglądy, to ponadto każdy z nich wyróżnia się swoim dziwacznym zachowaniem. Myślę, że warto najpierw wspomnieć o Ririchiyo, z pozoru chłodnej, mówiącej wredne rzeczy dziewczynie, która tak naprawdę pragnie nawiązać z kimś nić porozumienia. Pewnie zaraz w głowach zaświeciła Wam się lampka: "tsundere", lecz Ririchiyo raczej nie można zakwalifikować do tego typu. Chyba... Sama autorka nazywa ją: "tsunshun", czyli osoba odsuwająca od siebie ludzi, a później żałująca swojego postępku. Mimo że główna bohaterka miewa problemy ze szczerym zachowaniem, wciąż uważam ją za interesującą i godną mojej sympatii. Zwłaszcza, że w niewielkim stopniu zmienia się pod wpływem otaczających ją osób z Maison de Ayakashi.

Oczywiście najbardziej podobała mi się jej relacja z Miketsukamim, która powoli przeradza się w romantyczną. Sam Miketsukami, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, to pomyślałam zaraz o Sebastianie z Kuroshitsuji oraz Tomoe z Kamisama Hajimemashita. I zasadniczo to jest właśnie taka mieszanka tych dwóch postaci - idealny sługa oraz dziewięcioogoniasty lis z bardzo przyjaznym charakterem. Taki dosłownie słodki pupilek, do którego można by się cały czas tulić. Szczególnie ta dwójka przypadła mi do gustu, zwłaszcza kiedy mogłam zobaczyć, jak wiele musieli dla siebie zrobić, żeby w końcu być razem. Razem z nimi śmiałam się, płakałam oraz przeżywałam wszelkie dramaty. Naprawdę cudowna para.

Pozostałe postaci też są wyjątkowe. Ich losy w żadnym razie nie były mi obojętne. Pokochałam zobojętniałą i wiecznie głodną Karutę, pseudodelikwenta Watanukiego, lubiącą loli Nobarę, wyluzowanego Sorinozukę, tajemniczego Zange oraz Kagerou-sama widzącego świat w dwóch odcieniach: M oraz S (pamiętajmy, że to od niego wyszło pytanie: "Wolisz zjeść, czy być zjedzoną?"). Każdy z nich zaprezentował różnorodne charaktery, zainteresowania i sposób zachowania. Z emocjami przyglądałam się ich losom i do końca liczyłam, że skończą szczęśliwie - cóż, niestety, każda dobra historia nie zawsze ma happy end dla wszystkich.

GRAFIKA:

W istocie grafika jest zadbana, jeśli przede wszystkim zwrócimy uwagę na bohaterów w wersji ludzkiej oraz ludzko-demonicznej. Aż miło się patrzyło po przemianach na Ririchiyo, Kagerou oraz Miketsukamiego. Te tradycyjne stroje, zadbanie o szczegóły oraz zachowanie odpowiednich proporcji ciała podczas pojedynków - miód dla oczu. Kreska wydaje się miękka, z lekka podobna do tworów Kyoto Animation, ale nie do końca - widać to po męskich postaciach. W porównaniu do pozostałych, wygląd Ririchiyo jest jako jedyny typowy i przypominający postaci z innych serii, chociażby taka Kaho z Hatsukoi Monster, czy też Shouko z Baka to Test. Wszystkie trzy reprezentują typową japońską bogatą piękność o długich ciemnych włosach i wszystkie trzy... mają swoje dziwactwa. Co się tyczy teł, czasem autorka całkowicie się ich pozbywała i skupiała bardziej na bohaterach, ale zdarzały się chwile, kiedy wszystko grało i buczało, jak chociażby przy Tysiącletnim Drzewie, które odegrało ogromną rolę w fabule.

PODSUMOWANIE:

Kiedy myślę o swoich początkach w świecie anime i moich ulubieńcach, to zawsze jednym z nich będzie Inu x Boku SS. Pokochałam bohaterów oraz humor, jaki się tu pojawił. Zaś teraz, po przeczytaniu mangi, jestem jeszcze bardziej zachwycona serią, zwłaszcza warstwą fabularną, która okazała się wielką niespodzianką. To, co wydawało się prostą komedią, z czasem stało się rozbudowaną historią z bombami emocjonalnymi wpływającymi na czytelnika. Osobiście jestem jeszcze bardziej zakochana w Inu x Boku SS i nie pogardziłabym wydaniem polskim. Jeśli lubicie motywy japońskich demonów, komedie, nieschematyczne romanse oraz nietypowe rozwinięcia fabularne, polecam przeczytać. A jeśli nie jesteście jeszcze pewni, czy sięgać po mangę, zobaczcie chociaż anime. Na pewno pokochacie tę zgraję dziwnych bohaterów!

OCENA:

Fabuła: 9
Bohaterowie: 8
Grafika: 7
Ocena ogólna: 8+

12 komentarzy:

  1. Szukam ostatnio jakiejś krótkiej mangi, bo coś dominują u mnie tasiemce :) Zapamiętam sobie tytuł :D

    Kasikowykurz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chcesz coś z konkretnej tematyki lub gatunku, mogę coś polecić :D

      Usuń
  2. Kiedyś zaczęłam anime i porzuciłam po chyba dwóch odcinkach. Twój tekst jednak na tyle mnie zaciekawił że spróbuję z wersją mangową, może lepiej mi podejdzie :)
    Pozdrawiam
    bazgrolyokulturze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakie zaczęłaś? Może nie wpadło gatunkowo w twoje gusta >< Ja jak zaczynałam swoją świadomą przygodę z anime i mangą to pierwsze, co obejrzałam to Kaichou wa Maid sama, a przeczytałam Vampire Knight. Jeśli powiesz, jaki gatunek lubisz, to mogę coś ci polecić ;)

      Usuń
    2. Chodziło mi o anime "Inu x Boku SS" xd
      Ogólnie to anime oglądam sporo, i z prawie wszystkich gatunków :)

      Usuń
    3. Aaa, mój błąd podczas czytania xd w takim razie jak najbardziej polecam zabranie się za mangę ;)

      Usuń
  3. Jestem w szoku, bardzo lubiłam o anime, było śliczne, sympatyczne i urocze, a nigdy nie przyszło mi do głowy sprawdzić czy manga obejmuje więcej niż to co pokazano w animacji. Teraz widzę, że przegapiłam tyle ciekawych historii. Muszę to nadrobić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz mi, że dalej w mandze już nie jest tak sympatycznie >< Ogólnie polecam przeczytanie, ponieważ jak wspominałam w anime pokazali tylko niewielką, humorystyczną cześć, a prawdziwe dramaty i zwroty akcji pojawiają się w dalszej części mangi.

      Usuń
  4. Czytałam zarówno mangę jak i widziałam anime. Anime spoko, ale skupiło się tylko na humorze, na nie wielkiej części serii, a manga zaskakuje. No cóż bardzo mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mamy zgodne zdanie :D zakładam że seria zostałaby lepiej doceniona przez innych gdyby zekranizowano całą mangę

      Usuń
  5. Ja obejrzałam anime jak jedne z pierwszych shoujo i jako takie traktowałam tę historię. Lubię zakończenia z happy endem, bo w moim własnym życiu było zbyt dużo zawiłości, mniejszych i większych dramatów a nawet tragedii i biorąc pod uwagę tak zwaną epickość mojego życia uczuciowego wolę dobrze kończące się historie.

    Niestety przeczytałam opisy rozdziałów mangi i żałuję. Wolałabym zostać przy anime. I odwrotnie niż autorka tego bloga mnie akurat przeszkadzały w tym anime te przemiany w istoty nadnaturalne.

    Dla mnie manga jest zbyt dramatyczna, więc niestety nie doczytam, co zazwyczaj robię, gdy szukam kontynuacji anime

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarza się, że lepiej zostać przy samej wersji animowanej, ponieważ manga może z leksza zawieść. Miałam tak przy Kuragehime, gdzie anime jak najbardziej doceniam, a rozwinięcie w mandze uważam za nieporozumienie ><

      Usuń