Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 27 stycznia 2020

[Recenzja anime] - "Honzuki no Gekokujou"

TYTUŁ: Honzuki no Gekokujou
TYTUŁ ANGIELSKI: Ascendance of a Bookworm
ROK: 2019
STUDIO: Ajia-do
LICZBA ODCINKÓW: 14
GATUNEK: Fantasy, Okruchy życia

OPIS SERII

Motosu Urano, kobieta kochająca książki, ginie tragicznie przygnieciona ich ciężarem. Jednak zaraz po tym trafia do ciała Maine, małej dziewczynki żyjącej w świecie, gdzie książki są towarem bardzo rzadkim i co biedniejsi nie mają szans, chociażby je zobaczyć. Zdruzgotana bohaterka postanawia samodzielnie zająć się tworzeniem i pisaniem książek, lecz zanim nastąpi satysfakcjonujący efekt końcowy - czeka ją jeszcze długa i mozolna droga.

FABUŁA

Mogę się pochwalić tym, że serię znałam i doceniałam na długo przed ogłoszeniem jej animowanej adaptacji. Oczywiście wersję mangową, nie nowelkową. Dlatego nie miałabym nic przeciwko, gdyby jakieś polskie wydawnictwo również zainteresowało się tym tytułem... Ehm! Skupmy się jednak na niezwykłości Honzuki no Gekokoujou, na tym isekaiu, o którym wiele się mówiło, że wcale nie jest podobny do znanych nam do tej pory isekaiów. Na czym tak konkretnie polega ta wyjątkowość? Otóż, po pierwsze głównym bohaterem jest kobieta - nie pracowała w żadnej korporacji i nie przejechała jej półciężarówka. Po prostu kochała książki, więc co zrozumiałe jej umiłowanym miejscem pracy była biblioteka, tam też dokonała żywota przygnieciona tomiszczami. Po drugie odradza się w nowym świecie jako dziecko, a dokładniej budzi się w ciele pięcioletniej Maine pochodzącej ze zwyczajnej rodziny. Zaś po trzecie nie otrzymuje roli superbohaterki, której głównym zadaniem jest ratowanie świata przed Władcą Demonów lub innymi katastrofami. Choć jeśli spojrzymy na jej zapędy do stworzenia ogólnodostępnych książek, to można by to uznać za pierwszy krok do kluczowych zmian tego świata. Wszyscy pamiętamy, jak wprowadzenie druku w XV wieku przez Gutenberga zreformowało ówczesne czasy. Dlatego działania Maine - proste, acz przełomowe - czynią ją na swój sposób zbawicielką tego świata.

Gdy przyjrzymy się rzeczywistości, w której Maine przyszło wieść nowe życie, to z łatwością możemy ją określić za średniowieczno-magiczną. Nic dziwnego - każdy isekai uwielbia takie klimaty. Lecz przy tej serii otrzymujemy bardziej szczegółowy wgląd w ówczesne, zwyczajne życie wiedzione przez pospólstwo i co biedniejszych. Widzimy domy prostych ludzi, chodzących w połatanych ciuchach i zarabiających tyle, by starczyło na wyżywienie oraz wychowanie dzieci. Poznajemy systemy klasowe poszczególnych grup - żołnierzy, kupców oraz kapłanów, a także ścieżki zawodowe, jakie mogą obrać sobie najmłodsi. Do tego dochodzą święta, tradycje i sezonowe atrakcje, jak zbieranie słodkich owoców zimą. Szczegóły i jeszcze więcej szczegółów, które sprawiają, że ten świat staje się lepiej zrozumiały i co najważniejsze - interesujący. Dlatego też powolne tempo i skupienie się na zwyczajnych czynnościach nie sprawia, że seans jest nudny. Jest wręcz bardzo emocjonalnie, intrygująco, a każdy odcinek mija błyskawicznie. Jako widz czerpałam przyjemność z najdrobniejszych elementów, jakie mi prezentowano.

Poza tym nasza przebojowa Maine wprowadza wiele zawirowań. W drodze do stworzenia książki, w międzyczasie wytwarza rzeczy nieznane w tym świecie - prosty szampon, szydełko oraz nowe techniki szycia, ozdoby do włosów i inne patenty, które doprowadzają ją do poznania świata kupców. W ten sposób coraz bardziej przybliża się do spełnienia własnego celu. A trzeba wiedzieć, że od samego początku miała pod górkę, ponieważ musiała wymyślać coraz to nowsze metody, by stworzyć chociaż kartkę papieru - przeszła od papirusu, przez tabliczki glinowe, aż do wytwarzania roślinnego papieru. Przyglądanie się jej wysiłkom, nieudanym próbom oraz powolnym postępom sprawiało, że nie dało się tego odbierać obojętnie. Kibicowałam Maine, podziwiałam jej pomysłowość i genialność oraz miałam nadzieję, że mimo porażek nareszcie się jej uda. I szczerze mogę przyznać, że było to bardziej emocjonujące niż niejedna walka w shounenach, czy też zacieśnianie się więzi między bohaterami w romansach. Przez czternaście odcinków fantastycznie się bawiłam, wiele razy śmiałam, wzruszałam i załamywałam, a to już o czymś świadczy, skoro przeżyłam taki emocjonalny rollercoaster przy isekaiowej obyczajówce.

BOHATEROWIE

Co mnie pozytywnie zaskoczyło to od początku do ostatniego bardzo poruszającego epizodu ogromną rolę w serii odgrywa rodzina Maine. Zapewniali jej wsparcie, troskę, miłość oraz byli chętni w realizacji niektórych szalonych pomysłów bohaterki. Rzadko kiedy darzę sympatią rodziny w anime - albo nie żyją, opuścili bohaterów, są ich wrogami, mają ich gdzieś, znęcają się albo w pojedynczych chwilach wykazują się zrozumieniem oraz troską. W każdym razie - widać ich rzadko i nieczęsto aktywnie działają. Zaś w przypadku Honzuki no Gekokujou rodzice jak i siostra są dla Maine ciepłą ostoją. Potrafią ją pocieszyć oraz skrzyczeć, gdy nadwyręża własne zdrowie. Zachowują się jak normalna rodzina, a to naprawdę się ceni.

Inne drugoplanowe postacie również mają znaczenie w wydarzeniach fabularnych. Przykładowo poznajemy żołnierza Otto, który uczy Maine pisać i czytać, a także zapoznaje ją z kupcem, Benno. A ten to dopiero wywraca jej życie do góry nogami. Nie można także zapomnieć o najważniejszym towarzyszu Maine - Lutzie, rówieśniku, który podobnie jak rodzina (a nawet bardziej) wspierał ją na każdym kroku i pomagał jej w eksperymentach tworzenia książek. Owszem, widać tu potencjał romantyczny, dlatego nie pogardziłabym przeskokiem czasowym, gdy oboje są nastolatkami.

Samą Maine uznaję za jedną z najlepszych bohaterek pierwszoplanowych. Zadziorna, charakterna, błyskotliwa, sprytna, ambitna, podstępna i uparta. Niesamowicie było przyglądać się jej działaniom oraz postępom. Zwłaszcza, gdy okazywała się cwańsza od wielu dorosłych. Ponadto nawiązałam z nią nić porozumienia - obie kochamy książki i nie wyobrażamy sobie bez nich życia, dlatego cel Maine uważam za zaiste ważki i konieczny do spełnienia! Równie ciekawym elementem była magia. A dokładniej choroba, na którą cierpi bohaterka i związana z tym magiczna mana. Przez większość czasu była jedynie problemem i dopiero pod koniec pierwszego sezonu okazała się czymś przydatnym. Zastanawiające, jak to dalej pociągną.

GRAFIKA I MUZYKA

W porównaniu do mangi... Dobra, nie będę porównywać do mangi, bo wiadomo, że strona techniczna wyjdzie i tak niesatysfakcjonująco. Zatem gdy spojrzymy na kreskę w anime subiektywnym okiem, zobaczymy, że nie jest piękna, posiada pełno niedociągnięć oraz najzwyczajniej w świecie nie zachwyca. Bohaterowie często się "rozjeżdżają", rozmywają i bywają niekształtni. Efekty z magią również pozostawiają wiele do życzenia, dlatego grafika plasuje się jako średniak, który nie karmi oczu cudownościami.

Muzyka zaś jest wyjątkowo utrzymana w spokojnych, stonowanych rytmach. Słychać dużo skrzypiec, a tonacja wydaje się swojska, jakby cały czas grano ballady. Nadaje to takiego typowego średniowiecznego charakteru, co odbieram bardzo pozytywnie. Niestety do openingu jak i endingu od początku nie byłam przekonana. Owszem, są melodyjne i urocze, ale po prostu nie wpasowują się w moje upodobania.

OP - "Masshiro" by Sumire Moroboshi
ED - "Kamikazari no Tenshi" by Megumi Nakajima

PODSUMOWANIE

Honzuki no Gekokujou zdecydowanie zaliczam do jednych z lepszych isekaiów oraz serii samych w sobie, które mają wiele do zaoferowania. Świetnie rozbudowany świat, sympatyczni bohaterowie z cudowną Maine na czele oraz swojska, klimatyczna muzyka. A ponadto książki jako temat przewodni! Jestem w pełni zadowolona i z niecierpliwością czekam na drugi sezon.

OCENA

Fabuła: 9
Bohaterowie: 8
Grafika: 6
Muzyka: 7
Ocena ogólna: 8+
Oglądajcie, oglądajcie, oglądajcie, oglądajcie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz