Ariana dla WS | Blogger | X X

poniedziałek, 12 listopada 2018

[Recenzja anime] - "Kakuriyo no Yadomeshi"

TYTUŁ: Kakuriyo no Yadomeshi
ROK: 2018
STUDIO: Gonzo
LICZBA ODCINKÓW: 26
GATUNEK: Supernatural, Demony, Shoujo

OPIS SERII:

Studentka Aoi Tsubaki odziedziczyła po swoim dziadku dar widzenia ayakashi, który w jakiś szczególny sposób nie jest przez nią wykorzystywany. Ot, unika te niebezpieczniejsze osobniki, zaś te z wyglądu przyjaźniejsze częstuje od czasu do czasu jedzeniem - lepiej, żeby zjadły jej potrawę niż jakiegoś przypadkowego przechodnia. Tak poznaje pewnego dnia demonicznego ogra, który porywa ją do Ukrytego Królestwa, a to wszystko przez dziadka Aoi. Jak się dowiaduje - przez długi zaciągnięte w Ukrytym Królestwie, dziadek postanowił oddać swoją jedyną wnuczkę jako rekompensatę (tudzież: jako żonę) wspomnianemu ogrowi. Jednak niniejsza decyzja nie satysfakcjonuje Aoi, dlatego zamiast zgodzić się na bycie oblubienicą ayakashi, postanawia ciężką pracą spłacić dług.

FABUŁA:

Moim pierwszym skojarzeniem, gdy zaczynałam Kakuriyo no Yadomeshi, było z góry narzucające się podobieństwo do Kamisama Hajimemashita. Chodziło mi głównie o motyw zwykłej ludzkiej dziewczyny, która zostaje nagle wplątana w świat ayakashi i musi rozwiązywać ich sprawy. Na tym podobieństwo się nie kończy, kiedy przypatrzymy się również charakterom głównych bohaterek - zarówno Nanami jak i Aoi posiadają silną potrzebę pomagania biednym demonom oraz nie brakuje im sił, determinacji, niezależności oraz samodzielności, przez co są spostrzegane jako silne kobiece postacie. Jednak gdy przypatrzymy się fabułom tych dwóch serii, widać, że znacząco się różnią.

Kakuriyo no Yadomeshi skupia się na wydarzeniach rozgrywanych w Ukrytym Królestwie, świecie ayakashi, gdzie ludzie nie mają wstępu z przyczyn dość oczywistych - są prawdziwym rarytasem dla Oni i raczej zbyt długo nie pałętaliby się po demonicznych uliczkach. Świat ten bardzo przypomina ludzki, dlatego nie brakuje tutaj także gospód. Jedną z nich jest Tenjin-ya, gdzie rolę gospodarza pełni ogr, porywacz głównej bohaterki żądający od niej narzeczeństwa. Preferując spłatę długu Aoi próbuje znaleźć pracę w Tenjin-ya, jednak z każdej strony spotyka wrogość lub niechęć z powodu dziadka, który, jak się okazuje, siał niezły chaos i zamieszanie wśród ayakashi. Lecz w końcu jej się udaje - natrafia na starą chatkę, którą przekształca w restaurację mieszającą smaki z Ukrytego Królestwa oraz ludzkiego świata. Podczas gotowania chwalonego przez ayakashi jedzenia, rozwiązuje również w międzyczasie problemy, jakie ich spotykają. Tak się prezentuje ogólnie niniejsza historia.

Nie skłamię, mówiąc, że połowę fabuły zajmuje tu przygotowywanie posiłków. Niczym z Shokugeki no Souma otrzymujemy mnóstwo przepisów tradycyjnych japońskich potraw. Aoi zawsze znajduje w swojej głowie idealny przepis dla każdego i nie będzie przesadą stwierdzenie, że jedzenie umożliwia tu nawiązywanie bardziej przyjacielskich relacji. Coś w stylu: "Jest ci smutno? Jest ci źle? Masz ochotę zmiażdżyć tę bezczelną ludzką dziewczynę? Wpierw posmakuj jej kuchni, zaraz zrozumiesz, że warto się z nią zaprzyjaźnić". Wartość Aoi mierzona jest jej umiejętnościami w gotowaniu oraz opinią, jaką wyrobił jej dziadek. I tak, jak to drugie sprawia, że wszyscy jej nie cierpią, tak to pierwsze łagodzi jej wizerunek i udowadnia, że dziewczyna całkowicie różni się od dziadka-rozrabiaki - choć prawdą jest także, że podobnie jak on ma nieustępliwy i buntowniczy charakter. Wątek pichcenia i wpływania tym na wydarzenia uważam za dobry. Nie raz burczało mi w brzuchu i robiłam się głodna podczas obserwacji kuchennych rewolucji w stylu Aoi. Z chęcią wypróbowałabym kilka przepisów, gdybym miała dostęp do zagranicznych składników oraz przyrządów. Do tego podobało mi się przełamywanie lodów, dzięki serwowanym potrawom -  po napełnieniu żołądków ayakashi stawali się znacznie bardziej otwarci i skorzy do rozmów. Prezentowało się to i rozwijało w pełni naturalnie.

Akcji jest sporo, głównie ze względu na masę przeróżnych typów ayakashi, które borykają się z problemami. Oczywiście główną siłą wspomagającą jest Aoi i jej upór, by jakoś wszystkim pomóc lub chociażby doradzić, bądź też wesprzeć dobrym słowem. Nie zawsze jej to od razu wychodzi oraz często potrzebuje wsparcia innych, głównie Gospodarza lub Ginjiego, dzięki czemu poszczególne przypadki zostają rozwiązane. Owszem, im dalej z fabułą idziemy, tym bardziej wydaje się to naciągane, że wszystkie kłopoty demonów musi rozwiązać ludzka dziewczyna. Szczególnie mnie to raziło w drugiej połowie, kiedy zaczął się arc z wielką ceremonią w Orio-ya i trzeba było zebrać potrzebne przedmioty. Hmm? No ciekawe, kto je wszystkie zdobył... Oprócz tego mankamentu uważam, że poszczególne historie bohaterów były interesujące. Nie brakowało w nich sentymentalnych oraz romantycznych elementów wpływających na emocje odbiorcy (w komentarzach spod odcinków napotykałam na wiele wyznań, że można się popłakać podczas oglądania). Osobiście jakoś nie byłam emocjonalnie poruszona, ale taka natura mojego czarnego serca.

BOHATEROWIE:

Od początku śmierdziało mi tu haremem, ale spokojnie, odetchnijmy z ulgą, mamy tu coś podobnego jak w Akatsuki no Yona, czyli wiemy dokładnie, kto jest głównym ukochanym bohaterki i to z nim rozwija się romantyczna więź, zaś pozostali są miłym dodatkiem, który nie wtrąca się do spraw "miłosnych" (no może Ginji ma szansę na trójkąt, ale to się okaże w przyszłości). I to mi zdecydowanie odpowiada. Cieszę się, że twórca nie poszedł w typową haremówkę, bo seria strasznie by na tym ucierpiała. Poza tym przez większość odcinków nie pojawia się tu coś takiego jak "wątek miłosny". Jest on elementem trzecioplanowym, który nie odgrywa głównej roli, lecz przewija się od czasu do czasu i pokazuje poprawę, a nawet pogłębienie relacji między Aoi a Oodanną. Z tej racji wypada to subtelnie, naturalnie i naprawdę dobrze, a rzadko komu udaje się zaprezentować romans w wiarygodny oraz rzetelny sposób. Uwierzcie, że relacja jest przeurocza - nie raz na ustach pojawiał mi się uśmiech, gdy przyglądałam się przekomarzankom głównych bohaterów. Kakuriyo no Yadomeshi otrzymuje za ten wątek ogromny plus.

A skoro przeszliśmy już do bohaterów, należy przyznać, że Aoi jest wspaniałą główną heroiną. Silna, buntownicza, nie daje sobie wejść na głowę, potrafi się obronić, robi to, co jej serce podpowiada, a nade wszystko zachowuje niezależność - jak przystało na współczesną kobietę! Aż miło było oglądać, jak przeciwstawia się poszczególnym wredotom i nie pozwala im na rozstawienie siebie po kątach. Dodatkowo nie brakuje jej rozsądku i sprytu (chociaż przy ostatnich epizodach trochę nie błysnęła). Często mam trudności z polubieniem postaci kobiecych, ale do Aoi poczułam sympatię już po pierwszych odcinkach i utrzymała się ona nawet po jej wpadkach.

Reszta bohaterów symbolizuje różne typy ayakashi - mamy śnieżną kobietę (yuki-onna), ogra (Oni), dziewięciogoniastego lisa (aż Tomoe się przypomina ;-;) oraz masę innych gatunków ze świata japońskiej demonologii. Oczywiście każdy z nich wykazuje cechy ludzkie - mają swoje wady oraz zalety. Co mi się spodobało, to przede wszystkim ich prezentacja początkowa i końcowa. Zdarzało się wiele przypadków, które z początku wywoływały niechęć i irytację, jednak po pewnym czasie można było dostrzec również ich sympatyczniejsze cechy, dzięki czemu stawali się dla odbiorcy znacznie milsi i przyjemniejsi - aż  w końcu dało się ich polubić! Poza tym w wielu postaciach pod pewnymi czynnikami zachodzi przemiana, głównie na lepsze, głównie dzięki Aoi, ale jak najbardziej odbieram to pozytywnie.

GRAFIKA:

Moje oczy cierpiały. Niech nie zwiedzie Was pierwszy odcinek, który wabi swoimi ślicznościami, proporcjonalnością, barwnością oraz ogólnie widzianym ładem. Taki to właśnie chwyt studiów produkujących anime, że pierwsze epizody robią na błysk, a później obniżają poprzeczkę i... cóż, często wychodzi jak w przypadku Kakuriyo no Yadomeshi. Cała seria, prócz wspomnianego pierwszego i ostatniego odcinka, jest robiona po macoszemu. Oczy bohaterów rozłażą się na różne strony, proporcje się rozjeżdżają, a ponadto wszystko prezentuje się jak rozmiękłe kluchy lub też jako rysunki tworzone na prędko. Aoi czasem nie wyglądała jak Aoi, Oodanna dostawał zeza lub rozstaw jego oczu był zbyt szeroki, bądź ktoś, kto miał wyglądać groźnie i poważnie, przez kreskę prezentował się niczym skończony głupek. Studio nie postarało się przy grafice i nie pozostaje nic innego prócz ubolewania nad tymi mankamentami. Oczywiście, oglądać się da - są sceny, które prezentują się zjawiskowo, przykładowo przemiana Ginjiego w lisa. Jednak nie da się ukryć, że całościowo prezentuje się słabo. Znośnie, lecz słabo.

MUZYKA:

Mimo że graficznie Gonzo się nie postarało, to jednak postanowili postawić na fabułę i muzykę. Typowo, jak na serię z ponad dwudziestoma odcinkami, pojawiają się dwa openingi. Obydwa w klimatach klasycznych japońskich brzdąkań bardzo przypadły mi do gustu, szczególnie, że ten drugi został wykonany przez cudowne nano (biję pokłony). Odsłuchiwało się je bardzo dobrze i nawet mogę zaliczyć je do jednych z lepszych utworów. Co mi się także spodobało, to różnorodność endingów. Prócz dwóch podstawowych, otrzymujemy dodatkowo piosenki wykonane przez seiyuu, którzy podkładali głosy głównym bishom. Naprawdę fajny pomysł, szkoda tylko, że wszystkie brzmią prawie tak samo.



PODSUMOWANIE:

Ogólnie rzecz biorąc Kakuriyo no Yadomeshi ogląda się przyjemnie. Nieważne okazały się ułomności graficzne, ponieważ skupiłam się na fabule, która zaoferowała mi całkiem niezłe widowisko. Polubiłam główną bohaterkę, która potrafiła o siebie zadbać i działała z głową, a także spodobały mi się poszczególne historie związane z ayakashi. Ponadto po tej serii wywnioskowałam, że wszystko da się rozwiązać jedzeniem (nawet nadciągające katastrofy naturalne!), dlatego jeśli chcecie obejrzeć lekkie, proste anime o ayakashi, gotowaniu i przygodach silnej ludzkiej dziewczyny, polecam. Lecz ostrzegam, że najlepiej oglądać z jedzeniem pod ręką.

OCENA:

Fabuła: 6-
Bohaterowie: 6
Grafika: 4
Muzyka: 7
Ocena ogólna: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz